Nie można dopuścić, by ci młodzi ludzie usłyszeli wrzaski oszalałego ze strachu, zamkniętego w szklanej kopułce latającej fortecy, niczym w środku tarczy strzelniczej Yossariana, ani Szwejka, którego towarzysze broni, opowiadają również takie, jak niżej, prawdziwe historie z okopów. Jeszcze by rzucili w błoto swoje drewniane karabiny. Zapnijcie pasy.
Czytaj dalej „Si vis pacem para bellum”Enderowi uciekł piątek z kalendarza.
Dla ludzi, którzy przez całe życie obcowali z psem czy szympansem bonobo, moje refleksje będą nad wyraz banalne. Mnie zamiast psa do bloku rodzice kupili stadko gupików, babcia na wsi trzymała psa na łańcuchu więc wyrosłem w prawdziwie katolickiej wizji świata: człowiek to człowiek a zwierzę to zwierzę. A tu bach. Enderowi uciekł piątek z kalendarza. Czytaj dalej „Enderowi uciekł piątek z kalendarza.”
O muzyce w czasach zarazy
Słucham DakhaBrakha, ukraińskiego zespołu śpiewającego mniej lub bardziej oryginalną muzykę ludową. Kobiety ubrane w haftowane koszule i karakułowe czapy, chyba co najmniej dwa razy wyższe od tych oryginalnie ulubionych przez kozaków.
W muzyce tej słyszę treści, o których mówiłem od dawna, ale to pandemia pchnęła mnie do tego, by wreszcie o tym napisać.
Nie czytaj pan, bo to Niemiec.
Brucknera, nie czytaj pan, nie czytaj, bo to Niemiec. Przestroga była grubo spóźniona, bo dawno przebrnąłem przez grubo połowę tego niezwykle ciężkiego tekstu z początku XX wieku. Oprócz przeświadczenia, że po religii Słowian praktycznie nie zostały żadne ślady z lektury wyniosłem tylko jeden cytat. Przypomniał mi się, gdy wczoraj skończyłem oglądać pierwszy sezon „Brytanii” na HBO.
W kluczu
Partia nie różni się od klucza żurawi. Ptaki, lecąc w formacji, oszczędzają energię przenoszoną w wiązaniach ATP. Tak się składa, że nasz przerośnięty mózg zużywa góry cukru. Więc najlepiej od czasu do czasu go wyłączyć, a dowodzenie przekazać pierwszemu ptakowi z klucza. To podstawowa cecha wszechświata – ograniczone zasoby energii spychają nas wciąż w dyktaturę. Czytaj dalej „W kluczu”
Wśród podskoków obnażonych samic
Mamo, Mamo patrz – niebieska pierzyna, krzyczałem podekscytowany. Pamiętam dokładnie starą kołdrę w domu mojej babci, z którą mi się skojarzyła. Potem nosiłem odrąbane nóżki z podwórka do domu. Były na tyle duże, że nosiłem je po jednej, a raczej ja byłem mały, myślę, że miałem góra 5-6 lat. Mama, zanosząc się śmiechem, wiele razy potem opowiadała gościom, jak zobaczyłem pierzynę podczas świniobicia. Czytaj dalej „Wśród podskoków obnażonych samic”
Podaj puszkę! Pada ostanie tabu.
Na profilu sąsiedzkiego leśnego przedszkola dyskusja o przymusie dzielenia. Chyba słusznie dziewczyny zakładają, że dzieci nie powinny być mu poddane. Jeśli nie chcesz, nie musisz pożyczać koleżance ulubionej sukienki i to jest ok. Dzieciaki powinny mieć tu świadomość własnej wolności. Z drugiej strony trochę szkoda, że pada tabu, które obowiązywało pewnie od czasów, gdy przyszliśmy do Europy z sawanny. Miało sens.
Marionetki Zuckerberga.
Trofea sporządzone z groźnych zwierząt czy wrogów, były niegdyś dowodem na człowieczeństwo, niczym próba gom dżabbar, której poddany był Paul Atryda z „Diuny” Franka Herberta o której pisałem wcześniej. To dowód odwagi stanięcia oko w oko ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Dowód, że „świadome ja” podejmuje decyzję, w tym wypadku narażenia się na śmierć, a nie nasz wewnętrzny drżący ze strachu „szympans”*. Co o naszym „Świadomym ja” świadczą wiszące na ścianie głowy trawożernych 15 kilogramowych saren, w miejsce łbów niedźwiedzi, czy sąsiadów – ludojadów które zdobiły szałas naszych praszczurów?
Kresy niczym Kenia u Blixen.
Myśląc o przedwojennej Polsce myślimy zwykle o budowie Gdyni, świetnie działających kolejach, paradach kawalerzystów. W „Amerykańskiej księżnej. Z Nowego Jorku do Siedlisk” Vigilii Sapiehy, niemal w przeddzień inwazji niemieckich czołgów, nie zabrakło relacji o setkach jeźdźców cwałujących z obnażonymi szablami. Relacja Amerykanki gdzieś z polsko -ukraińskich kresów, przywołuje jednak zaskakująco inny obraz: duńskiej arystokratki, piszącej o życiu pośród Kikujów, na farmie u stóp góry Ngong.
Echopraksja, Peter Watts
Paul przechodzi próbę gom dżabbar, bo jest nadistotą, obiektem trwającej pokolenia hodowli genetycznej. My nie potrzebujemy skrzynki bólu, by obalić test. Wystarczy pączek na talerzu, czy otwarta aplikacja facebooka. I już nasz homunkulus – świadome ja, rozwiewa się jak dym, a my nie różnimy się niczym od żaby strzelającej odruchowo językiem w przelatującego nieopodal komara. Czytaj dalej „Echopraksja, Peter Watts”