Myśląc o przedwojennej Polsce myślimy zwykle o budowie Gdyni, świetnie działających kolejach, paradach kawalerzystów. W „Amerykańskiej księżnej. Z Nowego Jorku do Siedlisk” Vigilii Sapiehy, niemal w przeddzień inwazji niemieckich czołgów, nie zabrakło relacji o setkach jeźdźców cwałujących z obnażonymi szablami. Relacja Amerykanki gdzieś z polsko -ukraińskich kresów, przywołuje jednak zaskakująco inny obraz: duńskiej arystokratki, piszącej o życiu pośród Kikujów, na farmie u stóp góry Ngong.
„Młody mężczyzna i dziewczyna przyszli do nas do dworu. Trzykrotnie pokłonili się aż do ziemi i ucałowali stopy męża i moje. Był to rytuał poprzedzający zaślubiny, podczas którego prosili o błogosławieństwo i, co nieodłącznie się z tym wiązało, otrzymywali kilka złotych. Następnego dnia wcześnie rozległ się łoskot weselnych bębnów.”
To oczywiście nie jest fragment „Pożegnania z Afryką” Karen Blixen, chociaż pewnie mógłby. Zamiast czarnoskórych tubylców mamy ukraińskich „naszych” chłopów, którymi trzeba się opiekować, ale też których niemal okłada się wyrwanym z rąk woźnicy batem, jeśli zatarasują drogę.
Amerykanka faktycznie trafia, zakochana w polskim arystokracie, do polskiego, kresowego majątku wprost z Nowego Jorku. Pokazuje bez ogródek niezwykłe podziały społeczeństwa. Kresy odmalowane przez księżną Sapiehę może bardziej od słonecznej Kenii z czasów Blixen przypominają Winterfell z „Gry o Tron”. W Polsce jest nawet gorzej, bo w serialu nie zobaczymy jak paradowanie bez porządnej czapki, podczas zamieci śnieżnej skutkuje ciężkim odmrożeniem uszu, o przymarznięciu kół samochodu do szosy nie wspominając. Ani w serialu ani w zekranizowanej książce nie zobaczymy chłopów siedzących w izbie z konającą krową i zapasem kilku ziemniaków w środku zimy. Reszta jest niemal taka sama. Królują ciemne wnętrza pełne poroży zabitych zwierząt i religijnych obrazów.
Dwór otoczony jest lasem, miejscem głównej zimowej rozrywki, zabezpieczonych warstwą futer panów – polowaniem. W realiach polskich, las jest również miejscem nowoczesnej gospodarki leśnej, będącym głównym i pewnym źródłem dochodu. Co ciekawe, obserwacje księżnej dotyczące ówczesnej gospodarki łowieckiej ani na jotę, nie straciły na aktualności:
„Dziki były kosztownymi zwierzętami, ponieważ – pomijając zimowe karmienie – w ciepłej porze roku szerzyły nocami na polach tak wielkie spustoszenia, że mąż wypłacał rocznie chłopom co najmniej tysiąc dolarów tytułem odszkodowania.”
Sama autorka kilkukrotnie, wprost pisze, że ma wrażenie, przeniesienia w czasie, np. podczas relacji na zamku w Łańcucie:
„Lokaje w pumpach i butach ze sprzączkami stali przed drzwiami pokoju, w którym, po przemierzeniu niekończących się korytarzy, znaleźliśmy wreszcie ciocię Betkę i jej gości. Pamiętałam ją z przyjęcia na cześć prezydenta w Krakowie, ale z pozostałych nie znałam nikogo. Nie zdziwiłoby mnie, gdybym ich zobaczyła w białych perukach, z wachlarzami”
Arystokracja pławi się w ostentacyjnym, niepojętym luksusie. Księżna, zwiedzając łańcucką kolekcję karoc i powozów pisze: „Mnie jednak najbardziej podobał się odrapany, wysłużony czarny kabriolet, którym – jak wyjaśnił Alfred – jego babka raz w miesiącu posyłała z Polski do Paryża bieliznę do prania, strzeżoną przez jednego forysia z przodu i drugiego z tyłu. Był to doskonały symbol feudalnej świetności.”
Nic dziwnego, że w starciu z niemiecką machiną wojenną ten świat rozpada się błyskawicznie. Dwór traci wszystkie szyby po dwóch bombach zrzuconych do pałacowego stawu, dzieła zniszczenia dopełniają „nasi chłopi” grabiąc go do szczętu, a pozostałą we dworze starą księżną panią wypędzają do lasu.
Obszerny tekst w wyborczej, trochę faktów spoza książki.
Tekst o książce, gdzie nie trzeba mieć wykupionego abonamentu.
Zdjęcie: kobiety w ukraińskim stroju ludowym, za museum.shostka.org
Dzięki wielkie za wypożyczenie książki! 🙂