Conrad a zrównoważony rozwój

Kongijczycy pod rządami króla Leopolda II, którym odcięto dłonie za niedostarczenie wymaganej ilości kauczuku.

Podróż w głąb XIX wiecznego Konga Conrada to podróż w głąb świata bez formy, wariację na jej temat oprócz oczywistego „Czasu Apokalipsy” odnajdziemy również w „Innych Pieśniach” Dukaja. A Jądro ciemności? Wciąż trwa. Mamy je w swoich smartfonach.

Choć w samym „Jądrze ciemności” nie ma o tym wzmianki, zakładamy, że akcja opowieści Marlowa dzieje się w XIX-wiecznej prywatnej kolonii  Leopolda II, króla Belgów: Wolnym Państwie Kongo.  Po odzyskaniu niepodległości  państwo to zmieniło  (wyniku pomyłki jego nowego władcy) nazwę na Zair, by obecnie, w odróżnieniu od sąsiedniego Konga (będącego niegdyś domeną Francuzów) zwać się Demokratyczną Republiką Konga.

Zakładamy tak, bo Conrad,  pracował w Kongu, zupełnie jak główny bohater „Jądra” dowodził parowcem pływającym po rzece, będącej główną arterią państwa, a które wzięło od niego swą nazwę. Dla białych pasażerów  statku Marlowa, podróż w głąb kontynentu jest swoistą pielgrzymką w głąb chaosu, rozpadu formy.

Wariacją na temat tej podróży jest wyprawa Hieronima Berbeleka w głąb Afrykańskiego Skrzywienia. W „Innych Pieśniach” forma w Skrzywieniu rozpada się zupełnie fizycznie. Zmiany początkowo są niewielkie, upolowana lwica nie jest do końca lwicą, w jej grzbiet wrośnięte jest gniazdo os. Później już tylko chaos:” humanoidalna sylwetka, gigantyczne skrzydła ćmy, aureola czarnych płomieni wokół kamiennego łba”.  Tylko ci, którzy potrafią utrzymać swą formę w żelaznym uścisku woli, mogą przetrwać (chwilę tylko) próbę Krzywej Morfy.

Kurtz przebywa w sercu Skrzywienia zbyt długo by zachować swą formę, ulega mu i popada w szaleństwo. Jego skrzywiona materia jest tak wielka, że wręcz odciska się głębokim piętnem na otoczeniu.  Słupy zwieńczone drewnianymi kulami, które widzi Marlow, przybijając do brzegu, okazują się palami z nabitymi nań głowami. Tubylcy czczą Kurtza niczym boga, nie wahając się napaść na statek, który, ich zdaniem, przybył by im go zabrać.  Cieniutką i ascetyczną w stylu (jakże różną od swoistego horror vacui Dukaja) opowieść Conrada warto przeczytać choćby dla opisu tego ataku. Czyta się go, a w zasadzie niemal ogląda oczyma wyobraźni, jak współczesny, nowatorski film akcji, a nie XIX wieczną książkę. Ten niezwykle prawdziwy , daleki od  fałszywego heroizmu opis, bazował bez wątpienia na realnych doświadczeniach i traumach autora.

Conrad opisuje eksperyment jakiemu państwo belgijskie poddało swoich obywateli, wysyłając ich wgłąb Czarnego Lądu. O tym eksperymencie, znacznie bardziej szczegółowo niż u Conrada,warto przeczytać w  książce „Kongo, opowieść o zrujnowanym kraju” Davida Van Reybroucka.

Z tej reportażowej historii Konga dowiemy się, że teren tego ogromnego kraju podzielono na kilka prowincji, które oddano w zarząd belgijskim korporacjom („potomek”  jednej  z nich do dzisiaj  z dużym powodzeniem produkuje rzeczy, które możemy znaleźć we własnej łazience, np. mydło „Dove” ).   Korporacje te zbijały  początkowo majątek m.in. na rzezi słoni . Z ich ciosów (gromadził je Kurtz) wyrabiano choćby klawisze fortepianu, który  stał niegdyś niemal w każdym,  europejskim domu na poziomie.   Gdy spadł popyt  na kość słoniową, szczęśliwie dla białych pojawiła się gorączka kauczuku. Na rowerowych dętkach i oponach z kongijskiego kauczuku jeździło pół Europy. Wybuch I wojny światowej dla władców Konga był darem niebios. Ogromne zasoby miedzi, wydobywane w Kongu, służyły do produkcji amunicji, na którą popyt zdawał się nie mieć końca.

Belgowie płacili tubylcom raczej symbolicznie, stawiali bardziej na konsekwentną egzekucję obowiązkowych dostaw. Za uchylanie się groziło batożenie biczem ze skóry hipopotama, który już po pierwszym uderzeniu rozcinał skórę. Później za uchylanie się od dostaw poszukiwanych towarów obcinano dłonie. Początkowo opornych zabijano. Amunicja była droga i obcięta dłoń była dowodem prawidłowego jej rozchodu. Później komanda odpowiedzialne za dostawy poszły w oszczędności: jedynie dłoń zabierano jako dowód zużycia pocisku.

Gdzież tu eksperyment? Polegał na „wyjęciu” człowieka z jego otoczenia: społeczności wsi, miasteczka, rodziny, znajomych i „włożenie” do zupełnie obcego świata, gdzie przybyły miał w dodatku status półboga. W takich warunkach żelazna wola nie wystarczy. Przypadek Kurtza jest regułą niż wyjątkiem. Formą,która trzyma człowieka w ryzach jest nie tyle on sam, co jego społeczne otoczenie.  Kurtz musiał oszaleć. Wiele lat później podobny eksperyment przeprowadził  Philip Zimbardo w swoim słynnym eksperymencie więziennym. Najlepsi młodzi ludzie, z dobrych domów w ciągu kilku dni gładko weszli w role oprawców…

A „Jądro ciemności”? Ma się doskonale. 60% światowej kobaltu, niezbędnego do działania smartonów wydobywane jest przez niewolników w Kongo, zupełnie jak za czasów Conrada….

Więcej o współczesnej, równie dramatycznej historii Konga:

Więcej o formie i materii:  u Arystotelesa i  Witold Gomrowicza 😉

 

Jedna odpowiedź do “Conrad a zrównoważony rozwój”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *