„Mapa i terytorium” Michela Houellebecq’a miała „ryć beret” ale inaczej niż „Cząstki elementarne”, które czytałem wcześniej i które rzeczywiście zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że nie zdołałem doczytać do końca kilkunastu ostatnich stron.
Książkę dostałem od znajomej (z obowiązkiem zwrotu) i skończyłem czytać w Sylwestra. Pierwsza część „Mapy” rzeczywiście „ryła beret”, jak zapewniała koleżanka. Poczucie pustki, bezsensu życia, jakie wywoływała ta perfekcyjnie napisana książka było dojmujące. Na szczęście, mam wrażenie, uprzednia (odległa w czasie) lektura „cząstek” uodporniła mnie nieco na magię Houellebecq’a (czyt. Łelbeka) i kolejne części książki czytałem już na szczęście z większym dystansem.
Bohaterowie Houellebecq’a to francuska klasa wyższa. Żyją samotnie, bez trosk materialnych, ich jedyne dylematy to to jakie wino i deser dobrać do obiadu w nieustającej świadomości nadchodzącej wielkimi krokami śmierci, po której nic.
U Dukaja („Extensa”?) ludzkość pozbawiona gorsetu religii: codziennych rytuałów, szczegółowych granic, z tą najważniejszą: możliwością zadawania pytań, przestaje być społeczeństwem. Staje się zbiorem samotnych, pozbawionych celu i sensu istnienia jednostek. Czekających, co najwyżej, aż ów sens nadadzą im inni, niechby nawet seksualnego zwierzątka („Król Bólu”). Zdaniem Dukaja, raz zdjętego gorsetu religii nie da się założyć z powrotem, Houellebecq w groteskowej „Uległości” dowodzi czegoś wręcz przeciwnego – w jego wizji ateistyczny Paryż bezboleśnie przyjmuję na powrót religię, tym razem islamu.
Dla jednostki takie rozważania nie mają jednak większego znaczenia. Polecam w tej sytuacji lekturę „Historii Greków i Rzymian” Kubiaka. Nic tak nie poprawia humoru jak konstatacja, że inni mają (mieli) gorzej. Starożytnych pewnie też nierzadko zajmowały takie dylematy jak dobór wina do kolacji. Często jednak, przerywała je nagła wojna, obracająca ich domy w ruiny, a ich samych w najlepszym (najgorszym?) razie w niewolników: trzeba ich było dużo w kopalniach, kamieniołomach i burdelach. Zdaniem Kubiaka podporą w tym trudnym życiu nie była wcale religia, a raczej rodzaj pogodnego fatalizmu, pogodzenia się z losem, byciu tu i teraz, bez nadmiernego wybiegania myślą w przyszłość.
Czytając Houellebecq’a przypomina mi się stara ilustracja młodych małpek trzymanych w niewoli, tulących się do atrapy matki i siebie nawzajem. Jak pisze Frans de Wall („Bonobo i ateista) nie pochodzimy od małp: jesteśmy małpami. Jesteśmy zwierzakami, które tylko co zeszły z drzewa,i przez całą swoją historię, żyły strwożone w małych grupkach, grzejąc się niemal dosłownie, ciepłem swoich ciał.
Nie udało mi się znaleźć autora powyższego zdjęcia. Jeśli poczuje się urażony użyciem tej fotografii, niezwłocznie ją usunę.