Pokazywałem dzieciom cis. Opowieść o tym, że Jagiełło robił z niego super łuki i jako surowcowi ważnemu dla obronności kraju nadał mu specjalny status, były mi bliskie. Będąc bowiem dzieckiem, sam doprowadziłem do zniknięcia surowca na łuki (kilkucentymetrowej średnicy pędów wierzby i jesionu) na babcinej działce. Wytrzebiłem je niemal do cna, produkując kolejne generacje uzbrojenia.
Dziś dzieci nie biegają z siekierami wokół ogrodzonych apartamentowców w poszukiwaniu młodych jesionów. Więc idea oszczędzania cennych zasobów przyrodniczych na broń miotającą nie jest im szczególnie bliska. Czy jednak aby na pewno? Nie widziałem, co prawda, dzieci wrzeszczących „Avada Kedavra” i celujących w siebie patykami, ale szał na Harrego Pottera, sowy i mugoli był faktem. Więc może nie łuki a różdżki?! Wszedłem więc w narrację o cisie – drzewie magicznym: jak różdżka to tylko z cisu. Dopiero później coś mnie tknęło. Tak, ta najsłynniejsza różdżka, którą Voldemort próbował zabić Pottera, jak łatwo sprawdzicie w „Harry Potter wiki” była zrobiona z cisu! Opowiadałem te fascynujące szczegóły do czasu, aż zostałem odciągnięty na bok przez nauczycielkę: „Ten, tego, one mają zabronione czytać Pottera”. No tak. Jezuici nie zasypiają gruszek w popiele. Zawsze byli z tego znani. Czary, magia, Lew z Narnii jako Chrystus był spoko, ale nastolatek władający magią to grube przegięcie. Dzieciaki nie mogą, absolutnie nie mogą się o tym dowiedzieć, że mogłyby władać magią. Dlaczego? To proste! Bo mogłyby zacząć władać magią, a do tego przecież nie można dopuścić.
Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi nie o pieniądze, chodzi o monopol.
Nie przypadkiem Kobieta Która Wie, Wiedźma, ta dziedziczka Ewy, zrywającej jabłko z drzewa poznania, była ścigana i palona na stosie, bo wygnać jej już nie było gdzie. Wiedza to siła, to moc, która daje umiejętność zakrzywiania czasoprzestrzeni, ingerencji w ciąg rzeczywistości, jednym słowem daje możliwość czynienia magii. Co ciekawe, na co zwracałem uwagę wielokrotnie, magii z naszego świata nie dało się wykorzenić do cna. Sami wciąż przecież uprawiamy magię. Są nią przecież wszystkie życzenia, te dobre i te złe. Rzucane w dobrym nastroju: „żyj sto lat” jak i w złości „obyś zdechł”. Widać to zresztą w strukturze słów, rdzeń w słowach klątwa, kląć, przekląć i zaklinać jest przecież wciąż ten sam.
Co ciekawe, nie jest ważne, czy wiedźma sama rzuca klątwy (te dobre i te złe), czy raczej tylko prosi o tą usługę jakieś bóstwo. Nawet jeśli nie ma takiej samodzielnej mocy, to de facto i tak ma. Bo panuje wolny rynek. A rynek kształtują konsumenci, a nie producenci! Thor nie odpowiada na twe wezwania i nie przybywa z Mjolnirem w dłoni? Prosisz o wstawiennictwo Freję. Jak ta się na ciebie wypnie, idziesz do Odyna. A Thor nie jest ślepy. Jeśli widzi, że tyle rzeczy idzie załatwić z Freją, też w końcu ruszy dupsko, bo co to za bóstwo, które wszyscy mają w nosie, bo wszyscy wiedzą, że jest bezskuteczne?
Czasy człowieka stojącego pewnie na obu nogach, władającego mocą zmieniania rzeczywistości samym drgnieniem woli, czy to z cisową różdżką w dłoni czy też bez niej odchodzą w przeszłość. Nie ma już żadnej mocy, a monopol z klienta równorzędnych (więc konkurencyjnych względem siebie) potęg, czyni go klientem rzuconym na kolana.
Nie wszystko jednak stracone. Póki piszemy świąteczne kartki, życzymy zdrowia: uprawiamy magię, a co za tym idzie, wierzymy we własną immamentną moc zmieniania świata.
Topiąc Marzannę, odpędzamy zimę. To my wprawiamy zastały, kosmiczny kołowrót w ruch. Nie zapominajmy o pisankach! Siedzące w kręgu, zgarbione nad dymiącym woskiem kobiety, czynią w przeddzień Przesilenia niezwykłą magię. Pisząc w skupieniu, gorącym, stygnącym w mgnieniu oka woskiem zawiłe wzory na czystej powierzchni jaja, wspólnym wysiłkiem odradzają świat po ciemnościach zimy.