„Wesele” Wyspiańskiego, jak pamiętamy, to dramat o nieudanej próbie organizacji powstania narodowego. Jedną z przyczyn fiaska jest to, że Jasiek pochyla się nad czapką z pawich piór i gubi złoty róg, który, upraszając symbolikę dramatu, miał dać sygnał do powstania. Czapka jest symbolem dóbr materialnych, jakie chłopi przedkładają nad wolność narodową. Marazm inteligencji to jedna przyczyna klęski sprawy narodowej, drugą jest oczywiście pazerność chłopów. Z grubsza takie właśnie, moim zdaniem, skrajnie krzywdzące chłopów przesłanie, niesie nasz największy dramat narodowy, wtłaczany w umysły naszej młodzieży. Zamyka ją w tej samej inteligenckiej bańce, w której tkwił Wyspiański, bez szans na bardziej obiektywne spojrzenie na historię i teraźniejszość Polski.
Co ciekawe, to język polski, z „Weselem”, „Panem Tadeuszem” czy później omawianymi we fragmentach „Chłopami” będzie dla przyszłych dorosłych źródłem wiedzy o chłopach w pierwszej, drugiej Rzeczpospolitej czy tej pod jarzmem rozbiorów. Z podręcznika historii, który wpadł mi w ręce, o chłopach, a w zasadzie o folwarkach szlacheckich, w których chłopi pracowali, o systemie pańszczyzny i o tym, jak go zniesiono, przeczytamy z grubsza na 3 stronach, o szlachcie i magnaterii na 5, plus kolejnych 4 o systemie rządów I Rzeczpospolitej. Trudno się jednak na nich doszukać informacji, że te 9 stron traktuje o około 10% ówczesnej populacji.
W dość opasłej „Ludowej historii Polski” Adama Leszczyńskiego nie przeczytacie oczywiście o Jaśkowej czapce z pawich piór. Dzięki fenomenowi pracy zdalnej, okruchy lekcji o naszym narodowym dramacie zestawiły mi się z obrazami chłopów u Leszczyńskiego poddawanych przez swych panów karze chłosty za próby uniknięcia niewolniczej pracy i tych samych panów, parę lat później zdziwionych brakiem entuzjazmu tych samych chłopów do przelewania krwi własnej w sprawie narodowej. Chłopów, którym emancypację przynosi dopiero zaborca, przy żywym sprzeciwie polskich ziemian.
Wychodzi na to, że nasze dzieci uczą się dziś w szkołach, że szczątkowe prawa człowieka, wolność od niewolniczej pracy, to czapka z pawimi piórami, którą należało porzucić, a zająć się walką kraju o niepodległość. Co ciekawe, w podręczniku nie udało mi się znaleźć zdania, że przyczyną upadku naszych powstań mógł być fakt, że walką o niepodległość zainteresowane były tylko 10% elity populacji kraju. Pozostała jej część miała powstanie w nosie, a nawet, podczas powstania styczniowego, aktywnie dożynała powstańców. Raczej nie dowiedzą się, że jeszcze 50 lat po zniesieniu przez carat pańszczyzny, w latach 20, tożsamość narodowa chłopów była tak mizerna, że masowo dezerterowali z polskiej armii walczącej z Armią Konną Budionnego.
Wszystko to przeczytacie w „Ludowej historii Polski” Adama Leszczyńskiego. To jedna z książek, z dość krótkiej listy lektur, które zmieniły moje wyobrażenie świata, w tym przypadku postrzeganie naszego kraju. Oczywiście wcześniej była garść różnych artykułów, dwie płyty zespołu R.U.T.A oparte o autentyczne teksty pieśni chłopskich, które doprowadziły mnie do tej książki.
Mając w świadomości sielankowy obraz zaścianka szlacheckiego, stworzony na wygnaniu przez Mickiewicza, czy kartkując podręcznik „Poznać przeszłość. Rządzący i rządzeni” Janickiej nie sposób dojść, jak mogło dojść do upadku tak potężnej Rzeczpospolitej. U Janickiej zresztą, przyczyną jest raczej zdrada konfederatów, knowania ościennych państw, nie słabość kraju, pozbawionego porządnej armii i silnej władzy królewskiej, którą to przyczynę raczej ja zapamiętałem ze swojej reżimowej szkoły. U Leszczyńskiego Polska przedrozbiorowa, jawi się jako kraj zupełnie upadły.
Brytyjski podróżnik w relacji po ziemiach polskich, opublikowanej w 1807 r. pisze:
Mieszkańcy są wynędzniali i w łachmanach. Często dom jest w połowie wypełniony chłopami i chłopkami, upijającymi się schnapsem (rodzajem whisky). Jeśli chodzi o brud, to co Gerald z Walii mówi o chałupach mieszkańców Kornwalii i Bretanii u schyłku XII w., wydaje się stosowne do opisania polskich gospód i chałup dzisiaj (…)
To czasy podboju Ameryki Północnej, czasy Sokolego oka i Chingachgooka ostatniego Mohikanina, ze słynnej książki Copeera. Francuzi i Anglicy walczą ze sobą o tą, z ich punktu widzenia ziemię niczyją, bo przecież ich właścicielami nie są dzicy Mohawkowie czy krwiożerczy, z podgolonymi łbami Irokezi. Król pruski, oczywiście mówiąc do europejskiej opinii publicznej, usprawiedliwia zabory, przyrównując Polskę do dzikiej Kanady, którą po prostu trzeba wziąć i ucywilizować. Sęk w tym, że z wartkiego potoku, czy może rzeki źródeł, którymi raczy nas Leszczyński, wynika, że słowa króla pruskiego nie są mocno przesadzone.
Niemiecki podróżnik już w XVII wieku pisze o spustoszonym wojnami kraju:
Potem przez dobre grunta do Goszczyna dwie mile; wielka wieś z kościołem i kaplicą, leżącą nieco opodal, należy do pana Zieleńskiego, którego w Polsce zwią łowczym koronnym. Dwór szlachecki niedawno się spalił. Chłop, nie wiem za jaką zbrodnię, leżał tutaj na śniegu przykuty za szyję tuż przy ziemi do pala jak pies. (..) Dalej przez krzaczaste grunta do Kalenia i Uchania, dwóch wsi bez kościołów, jedna mila. Pomiędzy temi wsiami spalono w tych dniach czarownice, po których jeszcze leżały niektóre kości wraz z drzewem i węglami w dole, ponad którym ogień rozniecono. Potem przez krzaki, a dalej przez równinę do wsi z kościołem, która się zwie Kołacinek (…)
Przybyszom z zewnątrz, kraj, w którym 10% elita, sama uważająca się zresztą za twór genetycznie osobny, uciska pozostałe 90% ludności w sposób niebywały, jawi się jako kuriozum. Zresztą również podróżujący po świecie przedstawiciele tej elity wprost przyrównują swych chłopów do czarnych niewolników na plantacjach bawełny, piszą, że ich los bywa gorszy od jeńców wojennych obróconych w niewolników. Przestrogi Reja („o, stłukłci on mnie jednego, aleć mu ja ich pewnie stłukę trzech”), by wadząc się z innym szlachcicem nie mścić się jego chłopach – traktując ich jako inwentarz, który można na złość drugiemu, praktycznie bezkarnie psuć, są wołaniem na puszczy, bo opisy podobnych przypadków Leszczyński odnajduje wiele bez problemu, w różnych kronikach, jeszcze kilkaset lat później.
Na właścicielach chłopów ciążyły pewne związane z obyczajem ograniczenia, ale nie były one zbyt srogie.
Chłopa za faktyczne i wyobrażone przewinienia można było nie tylko karać praktycznie w dowolny sposób, ale również wykorzystywać seksualnie, a przynajmniej próbować, zupełnie bezkarnie jeszcze w I połowie XIX wieku:
„Wśród zeznań złożonych przez chłopów z Tumlina znalazła się np. historia Adama Pałki, komornika, który pracował jako parobek. Niejaki Kozierski, ekonom, usiłował zmusić jego żonę „na uczynek niegodziwy”, a kiedy odmawiała, bił ich oboje. Pałka zeznawał: Przyjechał na koniu przed zamieszkanie tenże Kozierski ekonom do żony, wpadł do stancji, zaraz żonę za włosy wytargał, po ziemi zwłóczył, zbił, nogami skopał, że prawie nieżywą zostawił, za to, że się mu broniąc, na uczynek nie pozwoliła, pod niebytność podpisanego w domu i tak zbitą podpisany do doktora zawiózł, od którego złotych sześć ogółem zapłacił”.
Podobne sceny opisuje pieśń chłopska wyciągnięta z archiwów przez zespół R.U.T.A:
Oj, trzy dni w domu nie był Tak trzy w nim nie nocował Oj miałem kochaneckę Da, Pan mi ją popsował”
Nic więc dziwnego, że chłopi, niczym niewolnicy z plantacji trzciny cukrowej po prostu rzucali wszystko i uciekali, zaś ich panowie próbowali ich ścigać:
W wilkierzu – dokumencie regulującym wewnętrzny ustrój wsi – wydanym przez klasztor w Oliwie w 1616 r. czytamy: Nie ma też żaden mieszkaniec i obywatel we wsiach naszych, jako to sołtys, przysiężni, gburowie, dannicy poddani , komornicy , także i dzieci ich, córki i synowie ich, przy tym służebni i służebnice swoją wolą z dóbr naszych wynosić się albo ubroń Boże od gospodarzów albo rodziców swoich uciekać, a jeśliby tacy bez pozwolenia naszego wyśli, albo uciekli, tedy sołtysi albo przysiężni powinni takich gonić, łapać i do zwierzchności naszej przyprowadzić, aby się wsi nasze przez to nie rujnowały i nie upadały, a to pod surową winą i karą.
Skala nędzy, nieludzkich stosunków opisywana przez niezliczone źródła cytowana przez Leszczyńskiego poraża. Każdy, kto choć odrobinę interesował się historią Polski nie tylko w perspektywie kontusza i karabeli, z grubsza był na nią przygotowany. Dla mnie osobiście, szalenie ciekawa i w pewnym stopniu jednak zaskakująca była teza o ciągłości historii. Historia opisana w książce Leszczyńskiego nie kończy się z końcem pańszczyzny, lecz ciągnie się aż do czasów po II wojnie światowej. Wyzwolenie chłopów, a nawet ich migracje do miasta (na wsi grozi im śmierć z głodu) do fabryk niewiele zmieniają. Robotników, którzy nie chcą pracować za głodowe stawki po prostu się chłoszcze zupełnie jak pańszczyźnianych chłopów lub gdy to nie pomaga, nasyła się na nich wojsko. W tej perspektywie strajki również de facto głodujących robotników w PRL, są dalszym ciągiem tej samej historii. Jest tu jednak, o ironio, pewien postęp: wojsko przeciwko odmawiającym pracy wysyłane już jest tylko incydentalnie, bo organizuje się specjalne jednostki do takich walk (ZOMO) więc ofiar śmiertelnych jest mniej niż w podobnych zajściach za caratu czy II Rzeczpospolitej. Ciągłość tej (lub innej, nieobecnej w książce) historii do czasów współczesnych musimy dociągnąć sobie sami. Myślę, że wielu z nas zrobi to bez problemu.
Tylko odrobinę a propos, o Ostatnim Mohikaninie opowiadam jeszcze tu: Ostatni Mohikanin i jego zgubny wpływ na życie | Canoe przez literaturę – zapiski Witka. (wordpress.com)
Tu zaś o spektaklu „Chłopi”: Chłopi w Teatrze Muzycznym w Gdyni. | Canoe przez literaturę – zapiski Witka. (wordpress.com)