Dla ludzi, którzy przez całe życie obcowali z psem czy szympansem bonobo, moje refleksje będą nad wyraz banalne. Mnie zamiast psa do bloku rodzice kupili stadko gupików, babcia na wsi trzymała psa na łańcuchu więc wyrosłem w prawdziwie katolickiej wizji świata: człowiek to człowiek a zwierzę to zwierzę. A tu bach. Enderowi uciekł piątek z kalendarza.
Wszystko przez to, że udało mi się przekonać nadleśniczego, by w naszej leśnej „strefie bushcraftu” można było używać kuchenek gazowych – taki erzatz ogniska. Z tej okazji kupiłem sobie nowy, wygodny palnik i bezpośrednio z biura nadleśnictwa ruszyłem do lasu. Kuchenka sprawiła się na medal, nie podpaliłem lasu (cały czas miałem wrażenie, że obserwują mnie ukryte kamery naszej Straży Leśnej), przenocowałem w hamaku i wróciłem do domu w sobotę po południu. Materiał z tego wydarzenia pojawił się nawet w Teleekspresie (serio, sami sprawdźcie: link).
Co to ma wspólnego z kalendarzem Endera? Już wyjaśniam, ale ostrzegam, to dość długa historia.
W sobotę i często w niedzielę rano chodzę z nim na spacer na Psią Plażę (tak, Gdynia ma takie cudo!). Normalnie jak rano wychodzę do pracy, pies spokojnie asystuje mi przy ubieraniu się do pracy, zawiązywaniu butów, w skupieniu czeka aż wyjdę. Gdy zamykam za sobą drzwi, zwykle biegnie jeszcze przez całe mieszkanie, staje łapami na parapecie i czuwa jeszcze, patrząc przez okno, czy bezpiecznie wyszedłem przez furtkę.
W sobotę i niedzielę poranki wyglądają inaczej. Od rana Ender jest niespokojny. Mam wrażenie, że po prostu niecierpliwi się, czemu to trwa tak długo. Gdy sznuruję buty, jest już trudny do wytrzymania – najczęściej biega w ciasnym korytarzu wokół mnie, niemal mnie przewracając i popiskując z niecierpliwości: „kiedy wreszcie ruszymy!”.
W piątek po południu nie nocowałem więc w domu. Wróciłem w sobotę po południu. W niedzielę rano, wariactwo przygotowań do wyjścia. Pies niemal przewracający meble, cudem udało mi się zawiązać buty. Wziąłem jeszcze szelki i Ender jak zwykle zwinnym susem do nich wskoczył, wystarczyło już tylko je zapiąć i poszliśmy.
Jak się domyślacie, w poniedziałek rano nie udało mi się już spokojnie zawiązać butów. Ender myślał, że jest niedziela i był pewien, że ruszamy na spacer. Wypadałoby napisać, że w tym momencie mój czarno – biały obraz świata: ludzie versus zwierzęta legł w gruzach, ale to nieprawda. Spore rysy pojawiały się na nim już wcześniej.
Choćby wtedy, gdy jako licealista musiałem pomagać ojcu (nie było na podorędziu starszego mężczyzny) w zabiciu świni wyprowadzanej z babcinego chlewika. Tata zawsze powtarzał, że świnia wie, że to nie będzie zwykły spacer, jaki czasem się w jej życiu zdarzał. Ta nie-ludzka-istota, którą nazywamy świnią, przeczuwa, co się święci, wie, że jej istnienie za chwilę zostanie przerwane, nie chce tego i broni się przed tym ze wszystkich sił.
Ender natomiast czuje się po prostu członkiem naszego stada, które nazywamy rodziną. Jest piekielnie zazdrosny o dotyk i bliskość, jaką obdarzamy z żoną naszego syna. Wystarczy, że Łukasz przytuli się do któregoś z nas (czasem robi to specjalnie) i Ender domaga się tego samego. Wpycha się pod rękę, próbuje włazić na kanapę (wie, że tego nie wolno), gdy siedzimy tuż obok naszego prawie dorosłego syna.
Ta nie-ludzka-istota zwana psem w trudny do zrozumienia przez nas sposób, z zaskakującą skutecznością odgaduje nasze intencje. Do ostatnich chwil próbujemy przed nim ukryć zamiar wyjścia na ponadprogramowy spacer, unikając słów – kluczy typu „spacer” „gdzie jest smycz”, bo wiemy, że zaraz zacznie się szaleństwo radości. Zwykle jednak przegrywamy tę walkę. Ender, na podstawie trudnych do określenia przesłanek, wie, że ten spacer za chwilę będzie lub na odwrót – jeśli wybieramy się np. na zakupy bez niego, z bardzo wysokim prawdopodobieństwem wie zawczasu, że tym razem nigdzie nie pójdzie.
Zaskoczył nas ponownie kilka dni temu. Ender bardzo lubi wspólne wyjazdy samochodem. Poranne pakowanie walizek wprawia go w ekscytację. Wie, że jedziemy. Potrafi wskoczyć do bagażnika, jak tylko go otworzę, by wpakować pierwsze bagaże. Tym razem miało być inaczej. Miał zostać w domu z siostrą Ani. Dopiero kilka kilometrów za Gdynią zauważyliśmy, że nie-ludzka-istota zwana psem doskonale wiedziała, że zostaje, nie ekscytowała się i ze stoickim spokojem czekała aż wyjedziemy.
To wszystko, jak pisałem na początku, zupełne banały dla kogoś, kto obcował ze zwierzętami od dzieciństwa. Posiadaczowi kilku na oko mało empatycznych gupików, które zresztą zginęły ugotowane przez mojego ojca grzałką do herbaty (w erze niedoborów PRL-u niełatwo było o profesjonalny sprzęt do akwariów) takie historie są pewnym wstrząsem.
Dalej jednak będzie grubo. Wygląda na to, że przez większą część swojego życia ludzka-istota aktywnością swojego mózgu nie różni się wiele od nie-ludzkiej-istoty zwanej psem, czy świnią.
Co robi pies gdy rzucimy mu patyk? Zwykle go łapie. Ender, gdy już na plaży złapie pyskiem, niezwłocznie włazi po łokcie do wody, wrzuca patyk by go opłukać z piasku. Dopiero gdy jest czysty, łapie z powrotem i znowu się nim bawi.
Co robisz, gdy nęka Cię alergiczny katar i leci ci z nosa jak mi w tej chwili? Łapiesz za chusteczkę i wycierasz nos. Kto podjął decyzję o wyjęciu chusteczki? Poprawiasz włosy opadające na czoło. Czy Twoje „ja” podjęło tu jakąś decyzję? Czasem nawet mówimy – to ręka sam sięgnęła do włosów. To ciało, a po prawdzie starsze części mózgu, niedostępne dla nowszych, tworzących świadomość, podjęły tą decyzję.
Te starsze części mamy praktycznie identyczne jak nie-ludzka-istota zwana psem czy świnią. Można z powodzeniem zakładać, że na tym poziomie działamy w niemal identyczny sposób. Czy to będzie lecący kij, czy tęczowa flaga – pobiegniemy, wyćwiczeni w gotowych wzorcach, przy których rozbudowane, świadome ja, które różni nas od psa czy świni nie ma szans się pojawić.
PS. Mnóstwo zdjęć Endera znajdziesz na moim instagramie (kliknij na obrazek pod chmurą tagów po prawej)
PS 2. Moje wcześniejsze wpisy związane ze świadomością: