Wczoraj wieczorem prywatna korporacja wystrzeliła ludzi na orbitę. Inna prywatna korporacja zna nas lepiej niż my sami. Wie, kiedy będziemy mieli dziecko, zanim powie nam to własną żona. Kataloguje nasze wspomnienia i dzieli się nimi z nami kiedy jej przyjdzie na to ochota. Żyjemy w czasach o których jeszcze niedawno można było tylko czytać w lepszych lub gorszych powieściach SF.
Aleksander Głowacki nie był wtedy jeszcze Prusem. Przerwał studia matematyczne w budynkach dawnego Uniwersytetu Warszawskiego i przeniósł się do Puław. Chciał zostać leśnikiem. Miał dość nędzy freelancera: korepetytora i bardzo początkującego literata. Marzyła mu się bezpieczna przystań w objęciach wielkiej korporacji.
Cena tego przyszłego finansowego bezpieczeństwa objawiła się błyskawicznie i Głowacki zrozumiał, że jej nie uniesie. W Warszawie dyskutował z profesorami jak równy z równym, na siedząco. W szkole kształcącej przyszłych leśników okazało się to nie do pomyślenia.
Nigdy nie rozumiałem niezdrowej fascynacji niektórych moich kolegów leśnym mundurem. Pomijając pruskie korzenie przedwojennych sortów, mundur oznacza jedno: hierarchię i podporządkowanie. To nie ma miejsca na uniwersytecką równość dyskusji.
Prus nie wytrzymał drobnostki: obowiązku odpowiadania na stojąco. Może działał instynktownie. Może jednak, po doświadczeniach brudnej wojny partyzanckiej powstania styczniowego, wiedział, że łamanie kręgosłupa zaczyna się właśnie od takich drobnostek.
Musk i jego satelity oznacza jedno: postępujący upadek mitycznej Res Publiki. Przestrzeń publiczna na którą mają wpływ obywatele jest coraz bardziej ściskana przez napierające ściany struktur, z którymi przyszły autor Lalki nie chciał mieć nic wspólnego. Porzucił sen o bezpiecznej przystani i zaczął ciężko walczyć o samodzielne istnienie. Czy my, nasze dzieci będą miały jeszcze takie szanse?