Odkąd pamiętam dostawałem w prezencie książki. Mam schowanego „Króla Niespałka” z dedykacją „wzorowemu uczniowi kl. IB” i „Żołnierzyka” Goszczurnego, którego w wieku ośmiu lat dostałem od rodziców z wykaligrafowaną przez mamę dedykacją. Zmyliło ich trochę zdrobnienie w tytule i bajkowa okładka, książka o perypetiach młodego żołnierza, zdecydowanie nie była adresowana dla dzieci. Małą paczkę z „Chórem zapomnianych głosów” Remigiusza Mroza znalazłem na oknie. Listonosz nie zdołał jej upchać w skrzynce na listy.
.
Niestety dedykacje pisane przez inne osoby niż autor książki wyszły już dziś z mody. Szkoda, bo takie prezenty nie zdarzają się często. Książkę pozyskałem na internetowej giełdzie zorganizowanej przez Bartka, leśnika, człowiekiem renesansu, który jest jednocześnie redaktorem w wydawnictwie Genius Creations. Zasady aukcji były dwie: otrzymaną książkę przeczytać, i jeszcze później kilka słów o niej napisać.
Z natury jest pazerny na dobra wszelakie, więc długo się nie wahałem. Książki co prawda wysypują się nam z półek i zalegają na parapetach, ale kolejna tu wiele nie zmieni. Zresztą książka miała być w zasadzie pierwszą w życiu inwestycją. Jak usłyszałem od omnipotentnej umysłowo współuczestniczki licytacji, to SF autora znanego zdecydowanie raczej z kryminałów, z czasów gdy on szukał wydawnictw a nie one jego, słowem biały kruk.
Wychowany na Lemie, ostatnio karmiony głównie Dukajem, do książki, jak rzadko podszedłem ze sporym dystansem. Co mi tu jakiś autorzyna kryminałków amarszczyznę będzie uprawiał. Ale słowo się rzekło, kobyłka u płotu, więc czytam. Stan taki utrzymywał się przez dobre 1/3 książki. Rzecz z całym szafarzem SF: anabiozery, prędkości podświetlne, z pewną domieszką horroru, bo jak na późniejszego autora kryminałow mamy zbrodnię i nieformalne śledztwo.Tyle, że mnie to nie rusza, do czasu: nagle lód się załamuje, tektura znika i wpadam po uszy w rzeczywistość książki, bo robi się grubo, słowem jak u Hitchcocka na początku mamy trzęsienie ziemi a potem akcja przyspiesza.Książka wpisuje się w dość ponury nurt SF którą tak naprawdę poznałem stosunkowo niedawno za sprawą „Problemu trzech ciał” i dalszych części tej bestsellerowej nie tylko w Chinach trylogii Liu Cixina. Trylogia ta, mam wrażenie to nic innego jak manifestacja chińskiej wizji geopolityki, tyle, że w dekoracjach SF. Sama geopolityka jak nic wyrosła jak papier, czy proch w Państwie Środka. Stawiałbym na epokę Walczących Królestw, czyli pożeraj by nie być pożartym. Taka jest trylogia Cixina, w pewnym stopniu również Chór zapomnianych Głosów. Ekstrapolacja dylematów z małej planety i jej pułapek Tukidydesa na cały wszechświat wydaje mi się subtelne jak mechanika cepa, ale obie książki warto przeczytać by samemu wyrobić sobie zdanie. Na pewno kontakt w stylu Solaris to to nie jest, ale to przecież nie ta półka i nie ten poziom.