Wszyscy pamiętamy Guernicę czy obłąkane portery kobiet z dwoma nosami. W muzeum moją uwagę zwróciły jego proste, rysowane praktycznie jedną kreską rysunki. Byk, ptak, torerro, koń, proste do ostateczności. „Bieguni” Noblistki są w jakimś sensie podobni, tylko jakby à rebours: z pozornego nadmiaru na pozór bezładnych kresek i plam, wyziera arcydzieło.
Do chłodnego muzeum wszedłem z rozgrzanych jak piece kaflowe kamiennych ulic Malagi. Nie miałem zakurzonych butów ani znoszonego plecaka. To była akurat pierwsza w życiu organizowana przez biuro podróży wycieczka.
Ale byłem biegunem. Po paru miesiącach spędzonych na dworcach kolejowych, stepie, tajdze, azjatyckich miastach i wagonach kolejowych, zrozumiałem, że nie mam domu. Nie był nim przecież stary pokój rodziców, który opuściłem kilka lat temu albo zmieniający się co roku pokój w akademiku, z którego byłem wyrzucany w każde wakacje.
To nieprawda, że go potrzebujemy. Dla Mongołów domem jest step, dla Buriatów tajga. Przez zdecydowaną większość naszego istnienia byliśmy biegunami, z majątkiem mieszczącym się w worku na plecach, wędrujący za stadami wędrownych ssaków. Może jak wędrująca wioska gdzieś pod Arwajcher mieliśmy podręczne dwukółki, w które z pomocą dzieci i babci pakowaliśmy nasz okrągły namiot w trzy godziny.
Noblistka ma oczywiście rację, że przemijania nie da się zatrzymać, ani kunsztownym sposobem zalewając ciało silikonem, tak, by nerka przypomina gumową zabawkę do aportowania, ani uciekając wciąż dalej i dalej. Niczego nie zmieni zamiana pociągu na samolot.
Zrozumiałem to w kolejnym mieście: one są takie same. W każdym jest jakiś rynek, zamek, zakazany pałac, ludzie mają czarną skórę albo skośne oczy, ale to to samo. To tajga, step, dzika rzeka są warte by oglądać je bez końca, bo to one, nie miasto były naszym domem, domem za którym podświadomie tęsknimy.
Może to dlatego tak mocno dawno temu odebrałem „Annę Inn w grobowcach świata” Noblistki. Czym jest ta opowiedziana jakby nieco bardziej współczesnym językiem historia Kory i Persefony? To nic innego jak personifikowana opowieść o kolei pór roku. I tę historię, zupełnie jak Grecy czy Egipcjanie, czczący wylewy Nilu opowiadamy sobie wiosną, i czcimy do dziś.
Fot. Głowa boga Ozyrysa , ca. 595-525 pne Muzeum Brooklyńskie.