
Rozmawiałem z przedszkolakami w nagradzanym, drewnianym budynku Leśnego Ogrodu Botanicznego. Zapytałem, czy byłoby w porządku wyciąć wszystkie drzewa na widocznym przez okno wzgórzu, zbudować z nich coś pożytecznego i posadzić w zamian ziemniaki. Usłyszałem kilka odpowiedzi, że nie, że nie wolno, bo wiewiórki i lisy nie miałyby gdzie mieszkać.
Współgra mi to ze zdaniem które kiedyś przeczytałem w “Drwalach” Annie Proulx: “Niszcząc pogański animizm, chrześcijaństwo umożliwiło eksploatację przyrody z poczuciem obojętności na uczucie flory i fauny” (Lynn White Jr.). Najwyraźniej anizmizm wciąż w nas tkwi, jeśli przejmujemy się losem wiewiórek i lisów. Choćby jako dzieci.
“Drwale” to nawiasem mówiąc, książka warta przeczytania. Opowiada o bezwzględnej eksploatacji lasów Ameryki Północnej, a później lasów innych kontynentów. Mimochodem rozprawia się z mitem dziewiczości lasów dzisiejszej Kanady, podzielanym podejrzewam przez wielu leśników. Jedynym światełkiem w tej ponurej historii jest XIX wieczny leśnik z Europy. Tłumaczy drwalom z Nowego Świata, jak w małej Europie wymyślono sadzenie nowych drzew, bo nie było gdzie znaleźć kolejnych prowincji z jeszcze nietkniętym, dziewiczym lasem do wycięcia…
Gdy czytałem “Drwali” w ogóle nie zrozumiałem przytoczonego cytatu. Wierzenia animistyczne wydawały mi się prymitywną przeszłością w religijnym rozwoju człowieka. Swoje, po drodze dołożył Kartezjusz, którym posiąkała od trzystu lat Europa: zwierzę, to tylko bardziej skomplikowany, mechaniczny zegarek. Później, dzięki lekturze “Mniej znaczy lepiej”, Jasona Hickel’a zaczęło mi się to łączyć w pewną całość. Mam wrażenie, że gdyńska sześciolatka, w tym krótkim zdaniu, zawarła sedno animizmu – życie wiewiórki, lisa i człowieka, w jakimś sensie są równie ważne. Być może rozumiała, że poświęcenie dobrostanu lisa, dla zysków człowieka nie jest czymś moralnie słusznym.
Yuval Noah Harari w jednym ze swoich tekstów pisze, że animistyczna równość człowieka i przyrody skończyła się znacznie wcześniej, wtedy, gdy przestaliśmy wyłącznie polować (jak równy z równym) na zwierzęta i zaczęliśmy je hodować. Staliśmy się wtedy niczym bogowie wobec przyrody. Tyle, że stało się to niezwykle, niezwykle późno. Aż 99% istnienia jako gatunek homo sapiens przeżyliśmy jako najprawdopodobniej animistyczni łowcy – zbieracze, traktujący drzewa, zwierzęta jak równe sobie.
Nawet gdy staliśmy się rolnikami, to poczucie nie znikło szybko. Wczesnośredniowieczni Normanowie, kojarzący się nam dziś ze Skandynawią, a mający wielkie osady na północy dzisiejszej Polski, wierzyli, np., że pierwsi ludzie zostali zrobieni przez bogów, z kłód drewna znalezionych na brzegu morza. Pierwszy mężczyzna (Ask) z jesionu, a pierwsza kobieta (Embla) z wiązu.
Podobne wierzenia pojawią się w stylizowanej na autentyczną literaturę chłopską “Konopielce” Edwarda Redlińskiego:
“ I tak do lasu dojeżdżamy, i chłopiec pyta sie, czy wszystkie drzewa wzięli sie z ludzi? Wszystkie, tłómacze, i wielgie kamieni i niektóra zwierzyna też. O, dziencioł, słyszysz? A skąd wzioł sie? Był kiedyś cieśla na zarobek bardzo łakomy: raz nawet w niedziele belke ciesał! I za to przemienił jego Pan Bóg w dziencioła, niech sobie rąbie i w niedziele. A niedźwiedź? Był pszczelar pijanica, chciał po pijanemu oszukać Pana Boga: przebrał sie w kożuch wełno do wierzchu. To i ostał przemieniony w niedźwiedzia. A bober? Toż to rybak! Łapał ryby, a szed Pan Bóg za dziada przebrany, prosi: daj rybe mnie biednemu. A rybak klepnoł sie po dópie: o, tu dla ciebie ryba, darmozjadu, mówi i piernoł. I od razu jemu rybięcy ogon wyrasta i szerść, i odtąd bobry w wodzie mokno i popierdujo z zimna.”
Zdaniem Elizabeth Kolbert, autorki “Szóstego wymierania” (podobnie jak Proulx laureatka Nagrody Pulitzera) stoimy na progu szóstego wymierania gatunków na lądzie i w wodzie, które może doprowadzić do niemal zupełnego rozpadu biosfery. Przykładem skali problemu jest postępująca zagłada rafy koralowej, której powodem jest m.in. rozpuszczenie samej wapiennej skały budującej rafę, spowodowane postępującym zakwaszeniem oceanów, spowodowane z kolei zwiększonym stężeniem dwutlenku węgla w atmosferze. Z naszego podwórka: badania dr Dyderskiego i prof. Jagodzińskiego z zespołem wskazują, że w ciągu najbliższych dziesięcioleci podstawowe gatunki budujące nasze lasy, jak sosna, brzoza czy modrzew znajdą się w Polsce poza swoim optimum klimatycznym i zaczną znikać z naszych lasów, co spowoduje (już powoduje) rewolucyjne zmiany przyrodnicze.
Jesteśmy nieodłączną częścią przyrody. Czy tego chcemy czy nie.
Co więcej, z różnych raportów wynika, że dotychczasowe środki ochrony przyrody, podjęte w Europie nie do końca zdają egzamin: “W ciągu dwudziestu pięciu lat z niemieckich rezerwatów zniknęło trzy czwarte owadów latających, a naukowcy doszli do wniosku, że stało się tak wskutek przekształcenia otaczających rezerwaty lasów w grunty orne, na których obficie stosowano nawozy sztuczne i środki ochrony roślin.” („Mniej znaczy lepiej”, Jason Hickel).
Na tle upraw rolnych, leśnictwo i tak wypada oczywiście doskonale, ale część naukowców jest przekonana, że leśnictwo co do zasady zmniejsza różnorodność biologiczną, np. w “Drugim życiu drzewa” Gutowski, Bobiec, Pawlaczyk i Zub podają, że z tzw. “martwym drewnem” jest związana nawet połowa leśnych gatunków. Problem polega na tym, że “martwego drewna” w lesie gospodarczym jest co najmniej dziesięć razy mniej niż w lesie nietkniętym siekierą.
W związku z katastrofą klimatyczną którą sami wywołaliśmy, lasy najprawdopodobniej będą wymagały przebudowy. W tej chwili, las w naszej szerokości geograficznej nie potrzebuje gospodarki leśnej. Odnawia się wciąż sam. Może nie takimi gatunkami jakie chcielibyśmy widzieć, które uważamy za właściwe, ale jednak się odnawia.
W kontekście trwającej na całym świecie zapaści różnorodności biologicznej zupełnie zrozumiałe jest, że dla części społeczeństwa większym priorytetem jest zachowanie “nietkniętej” leśnej przyrody, niż utrzymanie produkcji drewna na dotychczasowym poziomie.
Część społeczeństwa prawdopodobnie nie akceptuje intensywności gospodarki jaką w ostatnich dziesięcioleciach prowadziliśmy. Tu zresztą, warto zastanowić się, jaka część pozyskanego w kraju drewna, w nim rzeczywiście pozostaje.
Od wielu, znacznie bardziej doświadczonych terenowców słyszałem, że zasobności naszych drzewostanów są przeszacowane i wyliczone na tej podstawie masy do pozyskania są zbyt wysokie.
Nie bez znaczenia też jest tkwiące w nas, moim zdaniem wciąż głęboko, poczucie przyrody jako sacrum, o którym pisałem wcześniej.
Zdaniem niektórych autorów, to poczucie sacrum, które w dużym stopniu utraciliśmy, mogło być właśnie barierą, które powstrzymywało człowieka przed dewastacją przyrody, które miała miejsce od czasów starożytnych. Co ciekawe, to poczucie wraca nie tylko w postaci różnego rodzaju ruchów hipisowskich, czy dziś rodzimowierczych, ale też prawnych, Jason Hickiel pisze:
“W 2017 roku rzeka Whanganui – trzecia najdłuższa z rzek [Nowej Zelandii], od dawna uważana za świętą przez lud Maorysów – została uznana za osobę w obliczu prawa. Obecnie uważa się ją za „niepodzielną żywą całość, od gór aż do morza”, w skład której wchodzą jej elementy zarówno fizyczne, jak i metafizyczne. Maorysi walczyli o to już od 1870 roku. Gerrard Albert, główny negocjator, stwierdził: „Uważamy rzekę za przodka – i zawsze tak było” (Mniej znaczy lepiej).
Nie trzeba podróżować aż do Nowej Zelandii. Na znanym portalu społecznościowym przyszli prawnicy z Uniwersytetu Warszawskiego zapraszają na konferencję “Zbrodnia przeciwko środowisku jako nowy typ zbrodni przeciwko ludzkości.”
Odry nie uważamy za przodka, ale też niektórzy z nas walczą o jej osobowość prawną. Nie dziwi mnie to zupełnie. Dlaczego wielkie korporacje, nastawione na zysk, traktujące przyrodę jako zasób, mogą mieć osobowość prawną, a ta sama przyroda nie?
Czy poczucie zagrożenia zagładą biosfery powoduje, że dziecięca świadomość swego rodzaju równości lisa i człowieka wraca do pełnoprawnej świadomości społecznej? Jako leśnicy powinny moim zdaniem brać to pod uwagę.
Ciekawa była również opinia jednej z psychoterapeutek, którą usłyszałem podczas niedawnej konferencji dotyczącej terapii leśnej i kąpieli leśnych. Prelegentka mówiła wprost, że las jest sacrum, które dodatkowo wpływa bardzo pozytywnie na nasz umysł i jest to bardzo mierzalne. Jednocześnie, jaj zdaniem, każde zaburzenie tego sacrum bardzo wpływa na nas, pobudzając silne, negatywne emocje. To też powinniśmy moim zdaniem brać pod uwagę, planując np. zrywkę na mocno uczęszczanych szlakach turystycznych.
Rys. „Myśląc jak góra”, John Seed
O tym, że leśni decydenci na ścianach powinni, wzorem pewnego amerykańskiego prezydenta pisałem w Głosie Lasu w 2013 r.