Krótki wczesno-majowy wypad z Brdą: w ostatniej chwili towarzystwo się wykruszyło i ruszyliśmy tylko moją kanadą i kajakiem- jedynką. Wypad był okazją do wypróbowania piecyka, który nieźle pasuje do mojego „varangera 8-10 HelSportu – namiotu włóczykija
Ilość sprzętu który ze sobą zabrałem, była powodem jadowitego określenia „wyglądasz jak Niemiec” które usłyszałem od jednego z towarzyszy. Miało to chyba być bardziej dosadnym synonimem „bogaty gadżeciarz”.
Jaki sprzęt biwakowy w oldskulowym stylu?
Wziąłem więc używany może dotąd dwa razy kociołek żeliwny Petromaxu (3 litrowy dutch ovent FT3), stalową, przelewową kawiarkę tejże firmy i stalową patelnię Muurikka z rozkładaną rączką, w waniganie zmieścił się jeszcze najważniejszy chyba kuchenny sprzęt czyli Kelly Kettle. Sądziłem, że nie będziemy go używać: piecyk ma fajerkę i doskonale pasuje do niego zarówno dzbanek – kawiarka jak i kociołek, ale w rezultacie drugiego dnia było wieczorem ciepło i piecyka nie chciało nam się rozstawiać, więc komin Kelly Kettle był jak najbardziej w użyciu. Do tego oczywiście dmuchane „samopompujące” materaca, śpiwory, dwa składane chińskie foteliko-krzesełka, zmiana ubrań, żywność itp. Jakimś cudem dało się to upchać tak, że nic nie wystawało ponad linię burt a kanada z dwoma facetami i całym tym wymienionym wyżej bajzlem nie poszła na dno, czego się poważnie obawiałem. W sumie nic dziwnego, ma przecież pół tony ładowności.
Piecyk (Loki 2 Pertomax) sprawdził się doskonale. Ogrzewaliśmy się tylko wieczorem i rano. Na zewnątrz było tylko kilka stopni stopni powyżej zera, w namiocie siedzieliśmy tylko w koszulach, piecyk miał przymknięty nawiew przy drzwiczkach i w kominie, drewno ledwo się tliło. Herbatę gotowaliśmy również na piecyku, ale kociołek wstawiłem do tlącego się ogniska. Godzina spędzona w ognisku była akurat. Dwie zdecydowanie za długo, większość zawartości kociołka obróciła się w węgiel…
Patelnia jak zwykle była użyta do porannej jajecznicy, chociaż być może, dało by się ją zrobić również w pokrywce kociołka.
Ilość sprzętu choć znaczna, wydaje się optymalna dla spływu w nieco oldskulowym i nieco luksusowym stylu. Piecyk nie ma racji bytu w letnich spływach, ale w tych wczesno wiosennych czy jesiennych już jak najbardziej, zwłaszcza dla takic zmarźluchów jak ja. Kociołek o tej pojemności jest optymalny dla dwóch-trzech osób i na pewno gwarantuje posiłki na zupełnie innym poziomie niż zwykłe spływowe minimum.
Nie spotkaliśmy na trasie innych biwakowiczów, pewnie byli w majówkę. Spływ był niejako kontynuacją ubiegłorocznego spływu wiosennego górną Brdą. Brda i Wda to najczęściej odwiedzane przez nas rzeki. Brda jest nieco trudniejsza (a przez to ciekawsza) od Wdy, piękne są również jej leśne odcinki. Wda płynie bardziej przez pustkowia mam wrażenie, co jest ogromnym walorem, pozbawiona niemal zupełnie przeszkód jest niestety, zwłaszcza dla młodzieży nieco nudna.
Jak się ubrać na taką wyprawę? Przeczytaj: Mierz siły na zamiary, czyli jak się przygotować na wypad do dziczy
Jedna odpowiedź do “Namiot z kominkiem typu koza? To możliwe!”