W swej naiwności miałem wrażenie, że to dziki, uczęszczany jedynie przez największych maniaków szlak. Okazało się, że moje oczekiwania tylko w części się sprawdziły. Na górnej Brdzie spotkaliśmy zagospodarowane za unijne pieniądze wiaty, miejsca ogniskowe i czyste plastikowe toalety, oświetlane nocą latarnią ładowaną przez słońce i wiatr. Na niektórych odcinkach spotkaliśmy uczestników „niedzielnych” spływów, pierwszy raz najprawdopodobniej siedzących w kajaku, na innych – doświadczonych wymiataczy, którzy w niejednej rzece wiosła zmoczyli, a i tam mieli niejakie trudności.
Ten stosunkowo trudny odcinek to rezerwat Przytoń. Tuż przy wejściu do rezerwatu straszą gęstym użebrowaniem gałęzi co najmniej dwa zwalone, potężne świerki, między którymi trzeba się ze sporym trudem przeciskać. Co ciekawe, canoe w przechodzeniu pod nisko zawieszonymi pniami jest paradoksalnie ewidentnie sprawniejsze od kajakowej jedynki.
Nie mam pojęcia, czy płynięcie przez teren rezerwatu jest w ogóle legalne (po rezerwatach nie wolno poruszać się poza wyznaczonymi szlakami). Wygląda, że jednak tak, mnóstwo świerków przy brzegu jest ściętych, ewidentnie wyłącznie z powodów naszego bezpieczeństwa. Nikt nie szacuje oczywiście prawdopodobieństwa takiego zdarzenia. Martwe świerki raczej częściej przewracają się niż żywe, jeśli w pobliży jest szlak, wodny czy pieszy, to je ścinamy, bo jeśli nie zetniemy, to będziemy winni śmierci kajakarza któremu taki świerk spadł na głowę i pójdziemy do więzienia (wiem coś o tym, jestem leśnikiem).
Nurt rzeki jest raczej leniwy, więc nawet przyparcie bokiem do przeszkody nie stwarza ryzyka wywrotki. Przez kilka przeszkód, manewrując, przechodzimy na czysto. W końcu możliwość przejścia, bez wchodzenia do wody po pas, by przeciągać łódź przez wystające z wody kłody się kończy. Przenosimy więc kanu i rzeczy spory kawałek brzegiem. Okazuje się, że reszta ekipy dała radę, wchodzenia w przypadku kanady było mniej niż się spodziewałem, ale się bez tego jednak do końca nie obeszło.
Pewnym problemem są również płycizny. Trzeba ciągle być czujnym, by w jakąś nie wpłynąć, dopiero drugiego dnia nabywamy w tej kwestii większego doświadczenia. Pierwszego generalnie jest płytko, niedbale układając bagaże, mam przeciążoną rufę, czego bardzo długo nie zauważam i co i rusz muszę wchodzić do wody. Krótkie kalosze pomagają średnio, bo zaraz jeden mam pełen wody.
Doświadczeni wymiatacze to ekipa ze studenckiego koła przewodników świętokrzyskich (jeśli dobrze zapamiętałem), na oko koło 60-tki co najmniej, płci obojga. Zaprawieni w bojach, na pięknych głównie jedynkach, zakonserwowani wiatrem, wodą i słońcem wydali mi się piękni i niezniszczalni. Niektórzy mocno zainteresowani naszymi kanadami i namiotem – lavvu.
Podsumowując: szlak naprawdę ciekawy, spokojny, świetny również dla niezaawansowanych ale nie bojących się pewnych trudności w rezerwacie. Pewnym minusem są dość marne szanse biwakowania na dziko, za to gminne stanice wodne naprawdę na dobrym poziomie. Mieliśmy informacje, by zaczynać wyżej, ale zorientowany w temacie właściciel agrokajaków, od którego braliśmy transport i sprzęt odradzał – za mało wody. Ruszyliśmy więc z Dolinki na końcu jeziora Szczytno.
2 odpowiedzi na “Górna Brda”