Nasz lęk przed ubrudzeniem, myślę, że ma dwa poziomy. Jeden jest oczywisty: z brązową plamą na koszuli nie wygląda się dobrze. Drugi tkwi głębiej w podświadomości, to pierwotny lęk przed czymś, co jest nieczyste. W Torze te lęki są dokładnie skodyfikowane. Co ciekawe, przejmując to dziedzictwo, przestaliśmy używać go w życiu codziennym. Z małymi wyjątkami np. w restauracjach, gdzie zupełnie literalnie stosuje się zasady np. oddzielenia naczyń, sztućców przeznaczonych do mleka i do zwłaszcza surowego mięsa, zapisane w Księdze Kapłańskiej. To, czego trzymali się pobożni Żydzi, bojąc się srogiego Jahwe, część z nas przestrzega dopiero 3000 lat później, bojąc się przecież, nie niewidocznych mikrobów, lecz po prostu równie srogiej pomsty Sanepidu.
Można założyć, że naród wybrany otrzymał Torę i zawarte w niej przepisy sanitarne (których spektrum rozciąga się od napletków po jadalne części krowy) od Stwórcy świata. Można też przypuszczać, że skodyfikowano wcześniejsze lęki, okładając je, z braku Sanepidu, równie groźnym jak finansowe grzywny, religijnym tabu. Gdy przypatrzymy się sobie bardziej, bez trudu odkryjemy, że tkwią w nas, może nie tak rozległe jak te zapisane w Torze, ale może nawet silniejsze blokady, ograniczające na pozór naszą wolna wolę. Lęk przed upaćkaniem czekoladą, jest tylko ich delikatnym echem. Jedne z tych blokad można przezwyciężyć, inne są znacznie silniejsze. Przepchanie zapchanej starymi resztkami żywności długiej rury odpływowej w harcerskiej kuchni polowej było dla mnie kiedyś dość trudnym zadaniem. Nie tak trudnym jednak jak np. oglądanie z bliska, pokrytego szczelnie, ruchliwymi larwami, martwego dzika. Wbudowane ograniczenia wolnej woli były tak silne, że nawet bardzo głodny miałbym duże problemy przed ich przełamaniem.
Łatwo zauważyć, że blokady takie mają głęboki sens ewolucyjny: chronią nas przed ewidentnym zagrożeniem. Część z nich być może miała mniejszy lub większy sens w czasach Starego Testamentu, dziś ich przydatność może być ograniczona. Przekonał się o tym pewien dziennikarz, który przez rok przestrzegał wszystkich biblijnych ograniczeń. Część miesiąca spędzał z taboretem w ręku, gdyż jego żona czyniła wszystkie inne przestrzenie do siedzenia nieczystymi, siadając przez chwilę w trakcie okresu, gdzie się tylko dało. Oczywiście współcześnie nie wchodził w grę raczej bezpośredni kontakt tapicerki z krwią miesięczną. Już w starożytności to tabu było mocno przewymiarowane, ale cóż – przepisy sanitarne to kwestia życia lub śmierci całych społeczności, tu nie ma żartów,
Tabu nieczystości nieodmiennie kojarzy mi się z grą w berka. Być może pamiętacie jego bardziej emocjonującą odmianę: „syfa”. Syfem zostawała osoba znienacka dotknięta czymś nieczystym, starająca się rozpaczliwie pozbyć nieczystości, dotykając własną ręką lub skażonym przedmiotem innej osoby. Wydaje się, że zarówno berek jak i „syf” mają bardzo podobną genezę, tylko ta dotycząca berka wydaje się ciekawsza i dodatkowo obłożona tabu antysemityzmu. Trzeba się bowiem, moim zdaniem, mocno starać, by uznać, że nazwa tej gry, tożsama ze zdrobnieniem żydowskiego, popularnego imienia Ber jest wyłącznie przypadkowa.
Do brzegu. Jestem umiarkowanym zwolennikiem czystości, ale mam jeden fetysz: moją kanadyjkę, Te wypożyczone są traktowane raczej bez szacunku. Ja swoje worki wodoszczelne i drewnianą skrzynkę na sprzęty kuchenne, komponuję na dnie łodzi niczym ikebanę, na koniec dnia całe przybrudzone czółno myję do czysta. Byłem więc w sporym szoku, dawno już temu, postępowaniem swojego serdecznego przyjaciela na tygodniowym spływie. Otóż z brzegów litewskiej rzeki Marcin zbierał na pokład swojego składanego kajaka wszystkie śmieci spotkane na drodze. Pod koniec płynął z wielkim niebieskim balonem przytroczonym do rufy składaka, ja wzdragałem się na samą myśl o takim zbezczeszczeniu swojego nieskazitelnego pokładu.
Zupełnie nie dziwią mnie więc tekturowe kubki, opakowania po czipsach, czy inne odpadki pozostawiane przy leśnych wiatach czy parkingach. To co chwilę wcześniej było wafelkiem w złotej folii, po chwili staje się „syfem”, który zbruka nasz bagaż i nas samych. Oprzeć się nieodpartej potrzebie odrzucenia „syfa” precz, mogą tylko najsilniejsi z nas, którzy potrafią przez chwilę posiadać własną wolę, przezwyciężającą najsilniejsze mentalne blokady. Zbierać śmieci po innych, ten syf do kwadratu – potrafią jedynie już prawdziwi herosi.
Moi koledzy czyszcza morze na deskach surfowych
Ja ich podziwiam i mam zamiar sie przylaczyc