Mamo, Mamo patrz – niebieska pierzyna, krzyczałem podekscytowany. Pamiętam dokładnie starą kołdrę w domu mojej babci, z którą mi się skojarzyła. Potem nosiłem odrąbane nóżki z podwórka do domu. Były na tyle duże, że nosiłem je po jednej, a raczej ja byłem mały, myślę, że miałem góra 5-6 lat. Mama, zanosząc się śmiechem, wiele razy potem opowiadała gościom, jak zobaczyłem pierzynę podczas świniobicia.
Najpierw jednak czekaliśmy z siostrą w domu, aż skończą się niesiące się po całej wiosce, przeraźliwe kwiki mordowanej świni. Dopiero wtedy mogliśmy wyjść i zacząć pomagać.
Gdzieś na początku liceum przestałem jeść kaszankę. Pamiętam chlustającą z małego otworu krew i babcię z rondelkiem. Fukała na zięcia, gdy część cennego płynu poleciała na ziemię i moje okulary. Tata zawsze mówił że świnia wie, że tym razem wychodzi z obory ostatni raz w życiu i walczyła ze wszystkich sił. Chyba kiepsko ją trzymałem, i obuch siekiery nieco omsknął się po czaszce. Nie było komu pomóc ojcu i w końcu ja musiałem stać się mężczyzną. Debiut nie był idealny, ale jakoś dałem radę.
Dziś staram się ograniczyć jedzenie mięsa, bo wiem, że schabowy czy kurze udko na talerzu związane jest z zabijaniem i cierpieniem zwierząt. Cierpieniem do którego mogę nie przykładać ręki, wybierając warzywa. Pewnym wyjściem jest też mięso zwierząt które spędziły szczęśliwe życie w lesie, zakończone celnym strzałem moich znajomych leśników – myśliwych. Dzik żyjący w lesie miał dużo bardziej szczęśliwe życie, niż świnia na wielkiej przemysłowej farmie.
„Nawet mięsożerność nie jest niczyją winą, skoro wynikła z toku ewolucji naturalnej! Wszelako różnice dzielące tak zwanego człowieka od jego krewnych zwierzęcych są niemal żadne! Podobnie jak osobnik WYŻSZY nie może uważać, aby to dawało mu prawo pożerania wzrostem NIŻSZYCH, tak i obdarzony WYŻSZYM nieco umysłem nie może mordować ani pożerać NIŻSZYCH umysłowo, a jeśli już musi to czynić (okrzyki: „Nie musi! Niech je szpinak!”) – jeżeli, powiadam, MUSI, za sprawą tragicznego obciążenia dziedzicznego, winien pochłaniać okrwawione ofiary w trwodze, po kryjomu, w norach swych i najciemniejszych zakątkach pieczar, targany wyrzutami sumienia, rozpaczą i nadzieją, że kiedyś uda mu się wyzwolić od brzemienia mordów tak nieustannych. Niestety, nie tak postępuje Ohydek Szalej! Bezcześci szczątki śmiertelne, dusząc je i kulgając, bawi się nimi, a dopiero potem wchłania na publicznych żerowiskach, wśród podskoków obnażonych samic swego gatunku, bo mu to wzmaga apetyt na zmarłych”*
Koszty naszego atawistycznego obżerania się mięsem ponosi środowisko. Świetnie jest to opisane w „Farmageddon, rzeczywisty koszt taniego mięsa”. Może zresztą lada chwila ograniczymy nie tylko jedzenie mięsa, ale jedzenie w ogóle. W odróżnieniu jeszcze od naszych dziadków, nie jemy pszenicy, Jemy głównie ropę. Bo nią napędzane są kombajny, ciągniki zwożące zboże z pól i tak dalej. Sięgamy po coraz mniej dostępne złoża ropy, a popyt nie maleje. Lada chwila może się okazać, że ceny żywności, powiązane wprost z cenami ropy**, poszybują w kosmos…
*Fragment oczywiście „Dzienników Gwiazdowych” Stanisława Lema (556-569)
** odświeżam sobie temat właśnie przy pomocy: „Rewolucja energetyczna. Ale po co?” Marcina Popkiewicza. Dzięki Wiktor za info o tytule, Wierzba – za pożyczenie!
Zdjęcie: Anna Pikus