Skusiłem się na ten serial, licząc na ujęcia indiańskich canoe sunących przez bezkresne kanadyjskie krajobrazy. Otrzymałem wizję XVIII-wiecznej Kanady, rysowanej przez pryzmat współczesnej kanadyjskiej poprawności politycznej. Ale kto wie, może ta wizja, która z naszej patriarchalnej perspektywy wydaje się przerysowana, wcale nie tak mocno rozjeżdża się z rzeczywistością?
Do sięgnięcia po laptop sprowokowała mnie scena z jednego odcinków: na statku płynącym do Nowego Świata, umorusany chłopiec okrętowy, okazuje się raczej dziewczyną okrętową: przysiadając na burcie, ni mniej ni więcej tylko zmienia sobie podpaskę. Wścibska kamera nurkuje na schludnie złożony kawałek materiału. Dla wielu mężczyzn wychowanych na starych reklamach, może to być szok. Płótno nie jest nasiąknięte niebieskim płynem!
W tej traperskiej Kanadzie, „prawdziwymi mężczyznami” okazują się kobiety, ewentualnie geje. Jeśli oczywiście za prawdziwego mężczyznę brać istotę ludzką, która kieruje się przede wszystkim własnym umysłem, wolą, a nie jest tylko kimś, kogo działania powodowane są niemożliwymi do okiełznania emocjami, czy wolą innych.
Taki jest niestety główny bohater. Byłby prawdziwym mężczyzną, ale ból po stracie najbliższych sprawia, że kompletnie nie myśli racjonalnie, kieruje się tylko rządzą zemsty, co prowadzi go dwukrotnie na szubienicę, w rezultacie żyje tylko dzięki pomocy przyjaciół i kochającej go kobiety.
Nawet wodzem (wodzianką?) plemienia jeziornych wędrowców jest siwowłosa, pełna mądrości kobieta. Plemię oczywiście schodzi na manowce, gdy do władzy dochodzi mężczyzna… Główny bohater, heteroseksualny, biały mężczyzna, jest młodzikiem i żółtodziobem, którego w prawdziwe życie wprowadza za rękę wojownicza autochtonka.
„Przegrałeś z kobietą, choć jestem bardziej męska niż ty” mówi bezwzględna bizneswomen, która, w swojej sypialni, pyta potencjalnego kochanka, czy chce zostać jej psem. Ta scena nie jest zbyt zaskakująca, biorąc pod uwagę, że wcześniej czarnowłosa piękność praktycznie kupiła sobie męża – figuranta. Gdy jeden z bohaterów, bierze się za zszywanie canoe z płatów kory, słyszy, żeby dał sobie spokój, bo to typowo babska robota. Idol nastolatków z moich czasów – traper, jest słabym, ubranym w kuriozalne futro popychadłem silniejszych od siebie.
Czy na Frontier’a warto poświęcić trochę czasu? Fani współczesnej Kanady, wartkich kostiumowych filmów przygodowych powinni być zadowoleni oraz oczywiście fani matriarchatu w najróżniejszych odcieniach.
[„Frontier” serial przygodowy Netflix, 3 sezony, Kanada.]
Literatura uzupełniająca: Drwale, Annie Proulx: dla wielbicieli wielopokoleniowych sag, o bezwzględnej eksploatacji lasów Ameryki Północnej. Co ciekawe, mimo, że bohaterowie bez wątpienia nieustannie poruszają się canoe, ta nazwa chyba praktycznie w ogóle w książce się nie pojawia. Mamy za to czółno, łódź, pirogę itp.