Poza krótkimi zrywami nie grywam już niestety prawie wcale: przejdę 1/3 gry i zaczyna ziać mi nudą. Jakiś czas temu spróbowałem TerraGenesis na smartfonie i wsiąkłem na dobre dwa tygodnie: terraformowałem Marsa.
Znawcy cyklu „Diuna” Franka Herberta wiedzą o co chodzi: mamy niegościnną planetę, i mozolnie, przez dziesięciolecia (jak dobrze pójdzie) zmieniamy klimat planety na bardziej strawny ludziom. W „Diunie” planetarny klimatolog stawiał wszędzie skraplacze wilgoci, by z czasem przemienić pustynną Arrakis w zieloną oazę. Gorzej jeśli klimatu nie ma. W takiej sytuacji znaleźli się osadnicy na „Czerwonym Marsie” Stanleya Robinsona: z braku atmosfery nie ma na nim nie tylko pogody ale nawet najlżejszego wiatru.
W TerraGenesis wziąłem na warsztat właśnie Marsa. Miałem sporą chrapkę na Europę, księżyc Jowisza kryjący pod lodową skorupą nie żaden metanowy, ale wodny (Sic!), głęboki na 90 km ocean, być może kwitnie tam życie. Sentyment dla książki Robinsona a może 5 zł którą trzeba było uiścić za ten niezwykle obiecujący glob sprawił, że wziąłem się jednak za obróbkę Czerwonej Planety. Wybrawszy polecaną tylko dla ekspertów opcję z tworzeniem biosfery (cóż to za terraformowanie bez biosfery!) ruszyłem do pracy.
Rach, ciach założyłem pierwsze dwie, trzy kolonie i wziąłem się zagęszczanie atmosfery. Powolutku powierzchnia planety zaczęła znikać pod zrazu cienką, potem grubiejącą warstwą chmur: jaka radość! Niestety, nie opanowałem funkcji pauzy. Chwila nieuwagi przy mizerii z mielonym i Mars zaczął lśnić na biało – srebrno. Całą atmosferę szlag trafił: zamarzła w lodowcowe czapy.
Delikatnie więc podgrzewam. Poszło: tysiące zabitych, dwie kolonie diabli wzięli, za to mam Ocean, Diuna mi nie grozi.
Tu doznałem nagłej iluminacji. Ziemia też jest planetą! Rację ma autor „Henemanna” który pisze: „W Polsce nawet ateista jest katolikiem, bo i on ma za sobą pierwszą komunię, co zawsze zostawia w duszy jakiś ślad.” (Stefan Chwin: A co, jeśli nas Polaków nic nie łączy, GW, 1.09.2018). Może nie tyle o komunię chodzi, lecz o choćby mitologię o Edenie, Adamie i Ewie od maleńkości wtłaczaną nam do głowy. Szympans w głębi naszej jaźni ciągle wierzy, że żyjemy wygnani za próg raju, bo tatuś chwilowo strzelił focha. A to jest tylko maleńka planeta, z cienką warstwą gleby na kupie piasku kręcąca się w pustce wokół gigantycznej kuli ognia. Warto zresztą, choćby wpaść na Stok Izerski (1) by zobaczyć jak daleko nam do niej…
Następne osady wznoszę nieco wyżej i rutynowo czuwając nad poziomem wód, biorę się za dzieło Boże: czas na nowe gatunki stworzone w planetarnych laboratoriach. Pierwsze wychuchane cyjanobakterie nie mówiąc o porostach, mimo troski, padają jak muchy: planeta ciągle zbyt mało nadaje się do życia (2). Mozolnie podnoszę dalej poziom tlenu i idzie niemal jak z płatka: w moim oceanie pływają pierwsze ryby a na lądzie próbuję z drzewami…
1: Znajdziecie tam w pięknym, górskim krajobrazie model naszego układu planetarnego, z nazwiskami fundatorów poszczególnych planet i księżyca.
2. Gra niestety mam wrażenie kompletnie nie uwzględnia możliwości generowania tlenu jako ubocznego skutku fotosyntezy.
3. Gra jest naprawdę fajna z klimatyczna muzyką, niestety wraz z postępem terraformowania ma tendencję do coraz większego spowalniania, nawet na nienajgorszym sprzęcie.
Rysunek: wizja artysty przedstawiająca wczesną wersję „wilgotnego” Marsa. https://svs.gsfc.nasa.gov/12266