Wszyscy czytaliśmy buchający młodzieńczą obsesją erotyczną „Kompleks Portnoya”. Od paru lat wiedziałem, że muszę przeczytać jeszcze choćby jedną książkę tego autora. Gdy po paru dniach kurier zostawił na oknie małą książeczkę, okazało się, że jej autor zmarł dwa dni wcześniej.
Dowiedziałem się tego z felietonu Vargi, który pisał, że Akademia Szwedzka kopytami zapierała się by nie dać mu Nobla, ba, że paru autorów dostało ją tylko dlatego, by Roth jej nie dostał.
„Ghost writer/ Pisarz widmo” to niewielka książka. Jest jak kamyczek, cięty w precyzyjne fasety, tworzące doskonałą całość. Tu każde słowo ma znaczenie. Czy jesteśmy dziś w stanie czytać książki, których lektura powinna przypominać medytację? Czas skupienia jaki jestem w stanie dziś osiągnąć nie przekracza zdolności komara*. Czy umiejętność czytania literatury będzie kiedyś sztuką równie hermetyczną jak praktyki buddyjskich mnichów? Klasyczne malarstwo było skomplikowanym komunikatem skierowanym do odbiorcy, który potrafił je odczytać. Dziś w najgorszym razie widzimy zamknięte w drewnianych ramach przedmioty, grupy ludzi, czy krajobrazy, w najlepszym dziwne historie, których sens jest przed nami zupełnie ukryty. Wciąż do nas jednak przemawiają: nasze oczy widzą, a mózg nazywa dwuwymiarowe plamy farby: martwy bażant i kaczki, naga kobieta, miasto. Z książkami będzie gorzej. Tysiące pionowych czarnych znaków na grzbietach okładek, nie mających żadnego znaczenia ani walorów estetycznych. Miniemy je nie odwracając nawet głowy.
Cóż, ja tym czasem poszukam kolejnej książki Philipa Rotha z trylogii o Nathanie Zuckermanie i będę katował komara.
* mam wrażenie, że bardzo luźny cytat z „Neuromancera” Gibsona, ktoś potrafi odszukać?