Czarna Hańcza i Kanał Augustowski kanadyjką.

penobscot 16 rx i sztuka ludowa Suwalszczyzny, fot. Witold Ciechanowicz
Krótki postój przy malowniczej kładce, Czarna Hańcza.

Na tej gigantycznej budowie pracowali niewolnicy, którzy w zamian za swój wysiłek otrzymywali wolność, zrealizowany projekt zaś nigdy nie służył pierwotnemu celowi. To nie piramida Cheopsa, to kanał Augustowski. Dziś jest tylko atrakcją turystyczną na szlaku Czarnej Hańczy.

O spływie Czarną Hańczą czytałem w dzieciństwie, tak, że urósł mi do rozmiarów niemal mitycznych. Jakoś tak tak dziwnie wyszło, że marzenie z dzieciństwa udało się spełnić dopiero dwa dni temu.

Ruszamy z  bazy w Maćkowej Rudzie, to podobno najciekawszy odcinek, nie ma też problemów z pozostawieniem samochodu. Boję się, że tak popularny szlak w niezwykle ciepłą i słoneczną majówkę może być zapchany, ale nie jest źle. Mijamy ostro wiosłując zaledwie dwie czy trzy grupki spływowiczów. W pewnym momencie widzę mokre kobiety z dziećmi stojące na płyciźnie, w wodzie po kostki: najwyraźniej zażywają ochładzającej kąpieli. Dopiero po chwili rozumiem, że to wywrotka dwóch kajaków. Rzeka zupełnie prosta, żadnych przeszkód. Jak oni to zrobili? Tuż obok mężczyzna z małym synem walczy z kajakiem, którego dziób nie wiedzieć po co trafił w brzeg… Ze strony kajakarzy padają standardowe pytania o wywrotność kanadyjek, ich wygodę i wygodę drewnianych wioseł…

Po pewnym czasie rzeka rozgałęzia się, jedna odnoga gałęziami nisko zawieszonymi nad nurtem. Jakaś para testuje tam swój kajak: sprawdzają, jak mocno można go przechylić. Znowu z opóźnieniem rejestruję, że oni tam walczą o życie. Wybieramy prawy nurt i płyniemy bez przeszkód ,a po całej rzece niosą się bogate wiązanki przekleństw. Już z daleka, widzimy jak kobieta, stojąc po pas w wodzie próbuje gdzieś przepchać kajak. Później spotkamy ich jeszcze raz. Mężczyzna dziwnie podobny do Putina, siedzi rozparty, ewidentnie obrażony, przekrzywiając kajak na lewą burtę. Z prowadzeniem kajaka męczy się kobieta siedząca z przodu, choć normalnie sternikiem w kajaku jest osoba z tyłu. Z trudem powstrzymuję się od zwrócenia im na to uwagi, bo przykro aż patrzeć. Na przełomie Raduni stopień trudności rzeki powoduje takie emocje, że podobno dochodzi do rozwodów. Całe szczęście, że dyrekcja ochrony środowiska zakazała tam spływów…

Za kolejnym zakrętem widzimy kilkunastoosobowy spływ emerytów. Najwyraźniej zabrali ze sobą nagłośnienie, bo po rzece niesie się głośna muzyka. Denerwuje mnie to, ale próbuję sobie ich jakoś usprawiedliwić: muzyka pasuje do okolicy, to ewidentnie jakieś ludowe nuty wygrywane na harmonii. Zza kolejnego zakrętu widzimy wysoki pomost, żwawy staruszek gra pięknym, starym instrumencie. W ostatniej chwili dostrzegam drugiego, który zapraszającym gestem próbuje mnie zawrócić i pokazuje dwie butelki z mętną zawartością stojące u jego stóp.

Gdy rozglądamy się za jakimś biwakiem, by na chwilę rozprostować kości, kobieta z małym dzieckiem, woła: zostańcie u nas. Mały Arturek błyskawicznie się z nami zaprzyjaźnia. Do małej siatki na kiju od szczotki łapie (próbuje łapać) ryby. Jego mamie nie odmawiamy i po chwili delektujemy się pysznymi naleśnikami, za jedyne 5 zł. sztuka.

Gdzieś za Frąckami na rzece jest niemal już niemal zupełnie pusto. Pojawiają się trzcinowiska, na szczęście większość jest jeszcze niska i nie przesłania widoku. A jest na co patrzeć: w pewnym momencie widzimy gniazdującego łabędzia, a dosłownie ponad głowami podchodzącego do lądowania bociana. Kołujące w oddali myszołowy szybko powszednieją, widzimy też inne duże ptasie drapieżniki, prawdopodobnie kanie. Pod koniec spływu, wysoko nad jeziorem błyska biały ogon bielika. Przy brzegu zwracają uwagę wielkie żeremia.

Dwa leśne odcinki są niepospolicie piękne, mam wrażenie, że najpiękniejsze z tego co do tej pory na spływach widziałem (litewska Uła jest moją zdecydowaną faworytką).

W Jałowym Rogu wspinamy się po wysokich schodach do stanicy PTTK, niestety wszystko zamknięte na cztery spusty i w ruinie. A miałem taką ochotę na kawę… Później od sympatycznej pani śluzowej dowiemy się, że podobno PTTK zażądało horrendalnych opłat za dzierżawę, i dotychczasowy dzierżawca, po 10 latach zrezygnował.

Dalej zaczynamy pilnie pilnować map: tej papierowej i w smartfonie. Co ciekawe, działa tylko w ta w snapchacie mojego syna. Boję się, że przez nieuwagę wypłyniemy poza papierową mapę, na Białoruś.  Na szczęście na moście ktoś namalował wyraźną, biało-czerwoną strzałkę z napisem Augustów PL.

Spływ Hańczą się niestety kończy. Skręcamy na Augustów. Przed nami Kanał Augustowski z paciorkami nanizanych na niego mniejszych i większych jezior. Mamy wiatr w plecy, więc łykamy je błyskawicznie prując przez środek. Robię za szlakowego, kierunek wyznacza Łukasz. Motywacją by dopłynąć aż tutaj są śluzy. Widziałem je tylko na zdjęciach, pełne kolorowych kajaków. Boję się, że śluzy, jak zwodzony most w Giżycku otwierane są tylko o określonych porach, lub gdy zbierze się grupka chętnych. Nic podobnego: tony wody przelewa się tylko dla nas. Wystarczy 4,10 zł i śluza się otwiera, wpływamy, śluzowy kręci korbą i przed nami otwiera się mała Niagara i wędrujemy wodną windą w górę. Później śluzowy pcha „z krzyża” grubą belkę i wrota się otwierają: jesteśmy na kolejnym odcinku kanału, 3 metry wyżej.

To rzeczywiście spora atrakcja, która motywuje do poczytania o niezwykłej historii Kanału Augustowskiego.

Dziś mam w portfelu 4 potwierdzenia wniesionej opłaty, z miejscem na nazwisko i imię armatora. Jedno opiewa na kwotę 8,20 – to za największą 6 metrową i podwójną śluzę w Paniewie. W jednej ze śluz to my byliśmy atrakcją dla lekko rozdygotanego śluzowego: to było jego dziewicze śluzowanie. Po wszystkim był bardzo rozemocjonowany, że wszystko się udało. Koło ratunkowe które zawieszał biegiem na specjalnym stojaku w ostatniej chwili i drabinka sznurowa okazały się niepotrzebne.

Noclegi i sprzęt:

skromne pole biwakowe (wyjątkowe, bo bez sauny) przed Okółkiem i przed jeziorem Mikaszewo. Na pierwszym bawiłem się w trapera i z tarpu dd 3×3 i postawionej na burcie kanady zrobiłem sobie schronienie. Prawdopodobnie chroniło nieźle przed deszczem, ale przed gwiżdzącym rano lodowatym wiatrem nieszczególnie. Gdyby nie naprawdę ciepły śpiwór, musiałbym się chyba ewakuować do rozbitej dla syna starej dwójki Marabuta (Poligon 2) – stary ale moim zdaniem rewelacyjny namiot. Mały, ale lekki z tropikiem przypiętym do sypialni, bez odciągów, rozbija się go w mgnieniu oka.

Z mojej ukochanej kelly kettle odpadł nit i zrobiła się dziurka, korzystałem więc z Zebry którą dostałem w tym roku od Mikołaja. Gotowanej wody nie potrzebowaliśmy zbyt wiele, więc ten stalowy kociołek z podstawką od komina „kelly kettle” sprawdził się doskonale. Do przechowywania kuchni obozowej (zdarza mi się zabierać patelnię i perkulator do kawy) używam własnoręcznie wykonanej, tradycyjnej, drewnianej skrzynki do canoe: waniganu. Swój zrobiłem inspirowany tym zdjęciem, dużo bardziej profesjonalny produkt znajdziecie tu.

Powrót samochodem z Maćkowej Rudy, standardowa stawka 2 zł za kilometr w obie strony, dzięki skrótom kierowcy kosztował tylko 110 zł.

Komentarze z forum kanuiści (fb):

Piotr Al-ski:

Czarna Hańcza to nie Krupówki, ani Marszałkowska jak Krutynia. Pływam tam prawie co rok i zawsze jest spokojnie, może odległość odstrasza hordy weekendowych „kajakarzy” (sam kajakiem się poruszam). Na odcinku za Wysokim Mostem (nieczynna stanica PTTK) jest kilka pól namiotowych nadleśnictwa, które maja np wodę z pompy, wiaty i za darmo drewno, oraz ruszt ogniskowo- grillowy. Ceny dużo niższe niż na prywatnych. Toalety maja np papier, to nie żart, leśnicy tam dbają o porządek. Pomosty z pochylnia ułatwiająca wodowanie. Trzeba się tylko uważnie się rozglądać żeby ich nie przeoczyć. Te pomosty są charakterystyczne. Zmartwiłem mnie tym Jałowym Rogiem, pyszne ryby mieli. Za pierwsza śluza zaraz po lewej stronie jest zatoczka, wychodząc do drogi warto odwiedzić lokalny bar przy samej szosie, pyszne kartacze i soczewiaki

Pierwszy raz wybrałem się tam trzy lata temu, sam. Za Maćkowa spotkałem bardzo fajna grupę z KRK na kanu, 6 sztuk i 4 kajakach, od tego miejsca płyneliśmy razem. Owszem jest sporo płynących szczególnie w weekendy, na polu u Bociana i Wieśka bywa sporo ludzi, ale jak zatrzymujesz się na takich małych polach to naprawdę jest spokojnie, aż byłem zdziwiony po doświadczeniach z Krutynia. Pływałem w czerwcu pod koniec i sierpniu tak ok 10. Jasne ze nie ma gwarancji ale to co opisałeś to bardziej do Krutyni podobne (Kretyni😁). Infrastruktura jest prawie żadna wiec i nie ma imprezowiczów, może dalej na jeziorach, ale kanał odstrasza bo nudny do płynięcia. Za to rzeka i widoki chyba nie maja równych. Oczywiście to moje doświadczenia, każdy może mieć inne.

Co jest fajnego ze jak zrobisz biwak to po wizycie leśniczego przychodzi pani i zbiera zamówienia na jagodzianki, rano o 8 masz ciepłe bułeczki do kawy. Ciekawostką jest ze na odcinku rzeki są drożdżowe a przy jeziorach jak pączki🙂, taki regionalizm.

buschcraft, canoe penobscot 16 rx
Bawię się w trapera…

 

 

 

 

2 odpowiedzi na “Czarna Hańcza i Kanał Augustowski kanadyjką.”

  1. No niewolnicy, tak po prostu. Jeśli jesteś chłopem przywiązanym do wioski, większość swojego czasu pracujesz za darmo na polu pana, pan jest twoim sędzią i katem, to wolnym człowiekiem nie jesteś. Chłopi pańszczyźniani budowali ten kanał, nagrodą było uwolnienie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *