I nigdy nie chodziłem do szkoły.

Nauczycielka ustawia dzieci w dwuszereg i zwarta kolumna idzie noga za nogą w stronę lasu.  Osowiałe postaci dzieci, ich wzrok wbity w ziemię sprawia, że przypominają kolumnę jeńców.  Jeden z chłopców w marszu próbuje uderzać bucikiem w kamyki, których pełno na szutrowej drodze. Nauczycielka eskortująca kolumnę szarpie go za ramię: „nie szuraj!” Jakby miała karabin, oberwałby kolbą jak nic.

Dziś po terenie Ogrodu, do lasu, nie chodzimy kolumną w parach. Biegamy, ja tylko nadaję tempo, Gdy tylko zaczynamy biec, dzieci krzyczą z radości. Tylko ruch sprawił, że co najmniej dwa razy usłyszałem za plecami  „jejku, to najwspanialsza wycieczka w moich życiu”.

Zawody w piciu słonej wody

Szkoła nie uwzględnia potrzeby ruchu dzieci. Znacznie gorsze jest to, że marnuje życie dzieci, zmuszając je do uczenia niemal wyłącznie rzeczy które są im zupełnie niepotrzebne. To jeszcze pół biedy. Jest mnóstwo rzeczy, które są w zasadzie niepotrzebne, ale są potencjalnie ciekawe i przy nieco głębszym zrozumieniu, mogą tworzyć pewną interesującą układankę. Myślę tu np. o historii, której pewna znajomość, niby bez praktycznego zastosowania, daje lepsze zrozumienie procesów zachodzących tu i teraz.  Obserwując edukację mojego syna, odnoszę wrażenie, że przeciętnemu uczniowi, szkoła nie daje takich możliwości.  Popędzana programem nauczania uwaga nauczyciela mknie przez najróżniejsze tematy niczym ekspres, dzieci jak przez szybę wagonu widzą tylko jakieś rozmazane kształty. Nie są w stanie na niczym skupić uwagi.  Hartman w swoim felietonie napisał kiedyś, że szkoła przypomina zawody w piciu słonej wody. Wygrywa ten, kto wypije najwięcej i się nie porzyga.

Archaiczna informatyka

Dzieci mają swoje bardzo silne potrzeby poznawcze. Mój syn, w pewnym wieku spędzał długie godziny konstruując różne budowle i mechanizmy w świecie gry Minecraft. Bardzo chciał też „postawić własny serwer”. Czyli stworzyć świat gry dostępny nie tylko dla niego, ale też dla grupki swoich kolegów.  Można oczywiście było skorzystać z jednego z setek komercyjnych, publicznych serwerów, ale to rzecz jasna nie to samo, co mieć kawałek świata na wyłączność tylko dla siebie i swoich przyjaciół.  Nie potrafiłem mu niestety pomóc. Na szkolnej informatyce nawet nikt nie próbował. Później, z potrzeby chwili sam odkrył możliwość współpracy nad tekstem czy arkuszem kalkulacyjnym online, z grupą znajomych. W szkole uczyli ich (całkiem zaawansowanej, świetnie!) obsługi excela. Była to jednak już archaiczna wiedza sprzed dekady, bo zupełnie nieuwzględniająca potęgi współpracy przez sieć.

Andre Stern nigdy nie chodził do szkoły.

Ba! Nie realizował programu szkolnego w ramach domowej edukacji prowadzonej przez rodziców, z czym można się też spotkać w Polsce. W swoim rodzinnym domu robił co chciał (ale nie miał komputera ani telewizora). W rezultacie jako małe dziecko nauczył się zaawansowanej metaloplastyki*, dwóch czy trzech języków obcych, matematyki, historii, fotografii, gry na gitarze (grał flamenco z własnym zespołem), lutnictwa i paru innych rzeczy. To prawda rodzice Andre nie byli tuzinkowymi ludźmi i dawali mu bardzo szerokie możliwości eksploracji świata. Napędzała go jednak niepohamowana rządzą poznawania nowych rzeczy i dogłębnego zgłębiania tych właśnie poznanych. Nie uczył się, on się nieustannie bawił.

Szkoła nie zabiła ciekawości

Autor „I nigdy nie chodziłem do szkoły” nie był prawdopodobnie dzieckiem bardzo szczególnie uzdolnionym Był po prostu dzieckiem, w którym szkoła nie zabiła naturalnej ciekawości i radości poznawania nowych rzeczy.  Pamiętam, jak Łukasz śmiał się w głos, gdy postawił samodzielnie pierwszy krok (udało mi się to uwiecznić na zdjęciu). Nie chodził w tym celu na specjalne lekcje, nauczył się sam, podobnie jak płynnie mówić po polsku, czy jeździć na rowerze. Po prostu cieszył i zachwycał nowymi możliwościami.

Zachwyt a nerurony

„Małe dziecko osiąga stan maksymalnego zachwycenia od dwudziestu do pięćdziesięciu razy dziennie. W mózgu dochodzi wówczas do aktywacji ośrodków odpowiedzialnych za emocje. Znajdujące się tam komórki nerwowe mają długie wypustki sięgające innych części mózgu. Zakończenia tych wypustek uwalniają całą mieszankę neuroplastycznych substancji semiochemicznych. Substancje te sprawiają, że połączone skupiska komórek nerwowych prowadzą wzmożoną produkcję niektórych białek, wykorzystywanych do rozrostu nowych wypustek, wytwarzania nowych połączeń oraz utrwalenia i stabilizacji tych połączeń, które aktywizowane są w mózgu w celu rozwiązania jakiegoś problemu lub przezwyciężenia nowego wyzwania. Dlatego właśnie człowiek staje się coraz lepszy w tym, co robi z zachwytem. Każdy mały przypływ zachwytu prowadzi w pewnym sensie do powstania w mózgu swoistego autodopingu. W ten sposób produkowane są substancje wykorzystywane do wszystkich procesów rozwoju i przebudowy sieci neuronowych. Jest to nad wyraz proste: mózg rozwija się w zależności od tego, co i w jaki sposób stymuluje jego zachwyt [www.gerald-huether.de] z Andre Stern „I nigdy nie chodziłem do szkoły”.

Lektura uzupełniająca: „Dorośli i szkoła psują dzieci. Wychowujemy je wbrew ich naturze – mówi Andre Stern” (GW)

*Andre Stern nie zrobił maski Agamemnona, ale to ona wyświetliła mi się, gdy wrzuciłem do wyszukiwarki nazwę używanej przez niego techniki metaloplastyki.  Zdjęcie: By DieBuche z niemieckojęzycznej Wikipedii, CC BY-SA 3.0, Link.

Jedna odpowiedź do “I nigdy nie chodziłem do szkoły.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *