Niemiecka wystawa przypominała dobrze odrobioną pracę domową, lecz z mocnym przytupem na końcu. Izrael oszczędzał na kasie, ale olśnił i zauroczył mnie do szczętu. Rosja pokazała wielką górę lodową, Putina i mocarstwowe ambicje. Na polskiej wystawie grałem z Kazachami w memo i układałem puzzle o lesie.
Częstym widokiem były trzypokoleniowe rodziny, z dziećmi i dziadkiem lub babcią w uroczystych, raczej tradycyjnych strojach. Na pytanie skąd są, padała najczęściej nazwa w stylu
– „Wrczymmnbryym” albo podobnie. Później rozmowa brzmiała zwykle tak:
– O! To daleko stąd?
– Nie, 2 tysiące kilometrów.
-O! A czym przyjechaliście, długo jechaliście?
– Nie niedługo, dwie doby. Jechaliśmy pociągiem.
Niestety, na dłuższe rozmowy zwykle nie bardzo starczało czasu, robota czekała. Przywieźliśmy w walizkach m.in. duże puzzle o życiu lasu i memo o tejże tematyce. Wśród młodzieży, a nawet krzepkich stepowych starców (trafiła się też policjantka) memo wzbudzało wielkie emocje. Kipiały one do tego stopnia, że w żaden sposób nie można było wyegzekwować kolejności rozgrywki. Kto nie wytrzymywał, rzucał się do odkrywania kart i szukania par, ignorując moje wołania o pilnowanie kolejki.
[podobne emocje pamiętam u braci Kazachów, Mongołów w czasie gry w szachy. Już sam początek wyglądał malowniczo. Ktoś wskoczył na konia i po tradycyjne, drewniane szachy, rzucił się galopem do nieodległych jurt, w poprzek rzeki. Sama gra zaś, po mojej przewadze, zaangażowała po stronie przeciwnej pół wioski, co szybko poskutkowało koniecznością wsparcia z kolei przez polskich członków wyprawy…]
Dzieci układały puzzle, chyba raczej niezbyt często mając je w domu. Co najmniej kilka razy widziałem, jak rodzice siłą ciągnęli dziewczynki za ręce, bo przecież kolejne wystawy czekały.
Expo tworzyło ponad 50 krajów, od USA po Watykan, (przypadkiem sąsiedzi polskiego pawilonu). W tych warunkach trwał zażarty bój o serca i uwagę widzów. By pobieżnie przejrzeć wszystkie i tygodnia było mało. Nasze leśne gry były tylko rodzynkiem w całej polskiej wystawie. Wciągały, bo dawały żywy kontakt z drugim człowiekiem, inny chyba od zdawkowych uśmiechów hostess, a zwłaszcza od wielkich ekranów, które królowały niepodzielnie: ekrany wielkości piętrowych autobusów, ekrany sferyczne, kuliste, interaktywne wreszcie.
Mnie olśnił pokaz izraelskiej wystawy: taniec baletnicy, zamkniętej w sześcianie przeziernych ekranów (jednak!) i wchodzącej z nimi w żywiołowe reakcje. Na drugim biegunie była wystawa Francji. Podobała się wielu moim rozmówcom, zwłaszcza taksówkarzy zachwycał elektryczny bolid prezentowany w jej centrum. Mnie zraziła Maria Curie, z uciętą Skłodowską i rozwlekły, akademicki styl całości.
Wystawa niemiecka: majstersztyk w całości na temat. Tylko tu znalazłem próbę wciągnięcia uczestnika w wystawę: zbierało się punkty doświadczenia, wiedzę, którą oddawało się w końcowym show. Zobaczcie go koniecznie, był na tyle wciągający, że gdy narrator w filmie poprosił o przyłożenie rąk do stołu, w celu dołożenia swojej cegiełki „wiedzy”, zapomniałem się i nagrywający to wszystko telefon wylądował na blacie.
Polska wystawa należała do kilkunastu najlepszych, wyróżnionych przez międzynarodową komisję. Dolne piętro, utrzymane w czerniach promowało błękitny węgiel. Górna część, udana metafora lasu, w Polsce wywołałaby żywe zainteresowanie, tam, wśród mieszkańców stepu budziła prawdziwy zachwyt. Las jest w Kazachstanie chyba największą atrakcją, świętością niemal. Kazaszka, której opowiadałem, że las w Polsce zajmuje aż 30% powierzchni, sądziła, że mamy wszędzie senatoria w takim razie, i chyba w ogóle nie chorujemy.